W typowo jesiennej aurze niebo nawet nieśmiało zapłakało nad przegraną Tucholanki, która zagrała dwie zupełnie różne połowy. Zespół z drugiego miejsca w tabeli nie pozostawił złudzeń, choć Tucholanka nie poniosła druzgocącej klęski, jaką mógłby sugerować wynik. To jednak nie był dobry mecz z kilku względów.
Tucholanka Tuchola – Pomorzanin Toruń 1:5 (0:3). Bramka: Wojnerowicz (54)
Tucholanka: Wiśniewski, Giłka, Reda, Rostankowski (46 Kołodziejski) Krajna (83 Rydzkowski) Materac, Misiak (88 Andrearczyk), Grudzina (72 Donarski), Orzechowski (72 Podlewski), Galiński (83 Górecki), Wojnerowicz (88 Ziółkowski).
Mecz w dość wysokiej jak na początek listopada temperaturze, przy bezwietrznej aurze, jednak w delikatnym deszczu dla tucholan nie będzie dobrym wspomnieniem. Trzy gole do przerwy wyznaczyły początek końca tego meczu, choć nie od razu gospodarze byli na straconej pozycji. Borowiacy zagrali bez Łukasza Hinza i Patryka Nitki, którzy pauzowali za żółte kartki. Poza tym już przed meczem mówiono, że Tucholanka, grając o punkty, może zagrać dla Rawysa CEO Raciąż, który godzinę wcześniej zaczął niełatwy mecz w Grucznie. Torunianie byli dwa punkty za raciążanami.
Przez kilkanaście minut było to spotkanie, w którym nie działo się nic porywającego. Po kwadransie gry pojawiło się sporo słusznego krzyku, gdy Łukasz Giłka został brutalnie sfaulowany przy linii bocznej, a winny tej sytuacji nawet nie zobaczył żółtej kartki. Dopiero w 19. minucie Pomorzanin zaatakował pierwszy raz – posłał piłkę obok słupka. Za chwilę znów goście byli blisko bramki Jana Wiśniewskiego – bez konsekwencji. Groźnie było w 21. minucie – pomocnik przyjezdnych uderzył z dystansu i piłka otarła poprzeczkę.
Dwie minuty po tej akcji klasą błysnęli tucholanie. W sporym zamieszaniu pod bramką Pomorzanina piłkarze wymienili kilka szybkich podań na małej przestrzeni, a całość zakończył strzał świetnie wybroniony przez bramkarza gości. Trybuny zawrzały, ale wciąż był remis 0:0. Dwa razy podczas wykonywania rzutów rożnych tucholanie byli bliscy szczęścia. Zdarzały się przyjezdnym wpadki – jedną z nich prawie wykorzystał Jędrzej Orzechowski, gdy odzyskał piłkę za linią pola karnego torunian, jednak przestrzelił. Podobną okazję miał Michał Wojnerowicz i wszyscy na ławce chwytali się za głowy z racji kolejnej zaprzepaszczonej sytuacji.
Fatalnym przełomem był czas po półgodzinie gry, kiedy torunianie strzelili w ciągu niecałych sześciu minut trzy bramki. Najpierw cudownym uderzeniem popisał się pomocnik, który z około 30 metrów huknął pod poprzeczkę. Trzy minuty potem strzał głową nieobstawionego zawodnika gości dał im podwyższenie prowadzenia. W końcu niesamowicie piękny strzał z kilkunastu metrów, w dodatku piętą w półobrocie, zaskoczy tucholskiego bramkarza. Wyraźnie te bramki podcięły skrzydła tucholanom, którzy do końca tej połowy byli cieniami samych siebie.
Ostro i z werwą tucholanie weszli w drugą odsłonę. Zaczęli śmielej grać, bardziej agresywnie i ofensywnie, podania były celniejsze, gra żywsza. W 47. minucie Mikołaj Galiński posłał piłkę z ostrego kąta nad poprzeczką. Gra ze skrzydeł i podania na obieg dawały optyczną przewagę Borowiakom. W końcu Michał Wojnerowicz uderzył celnie. Najpierw jego strzał – także z ostrego kąta, tylko na prawym skrzydle – wybronił bramkarz, ale dobitka była skuteczna. To czas najlepszej gry tucholan w tym meczu, mimo że w pierwszej połowie akcji ofensywnych, z których mogły paść gole, było dużo. Tu mamy na myśli sam styl, wyprowadzanie akcji, montowanie ich w ofensywie. W kolejnych minutach swoje akcje mieli znów Wojnerowicz i Orzechowski. Z kolei goście ładnie uderzyli z rzutu wolnego, ale na miejscu był Wiśniewski. Mimo żwawej gry i potężnych chęci tucholanie znów dwa razy zostali sprowadzeni na ziemię. W 67. minucie zostawiony na sekundę napastnik znów uderzył z dystansu. Podkręcona precyzyjnie piłka zatoczyła łuk do zewnątrz i utknęła niemal w okienku. Trzy minuty przed końcem w podbramkowym chaosie piłkę kulnął z bliska do bramki któryś z napastników Pomorzanina i ostatecznie ustalił wynik.
Na słowa wyrzutów zasłużyli niektórzy – podkreślmy: nie wszyscy – kibice Tucholanki. Gwizdy na trybunach po piątym golu dla gości i niewybredne teksty w stosunku do tych, których jeszcze niedawno wychwalano pod niebiosa za awans, były co najmniej nie na miejscu i stanowiły dowód nieprzyzwoitej postawy wobec klubu. Przypomnijmy tylko starą zasadę, że kibic z prawdziwego zdarzenia jest z drużyną na dobre i na złe. Ten mecz tucholanom nie wyszedł, być może jakieś kolejne w nieokreślonej przyszłości też nie będą wiktorią, ale postawa zaprezentowana przez niektórych chwały im nie przynosi, a sprawia przykrość grającym.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz