Zamknij

Wyprawy rowerowe jak survival. Oto powieść Karola i Michała

10:13, 29.08.2023 Aktualizacja: 10:13, 29.08.2023
Skomentuj Z prawej M?ichał Szczukowski. Nieco w głębi, trzeci z prawej Karol Nędzołek. Z prawej M?ichał Szczukowski. Nieco w głębi, trzeci z prawej Karol Nędzołek.

Dokąd innym czasami nie chce się jechać autem, oni docierają... rowerem. Zdani na łaskę aury i własną logistykę, pokonują setki kilometrów w nie do końca terenie. Zaliczyli znany Kaszubski Gravel 2023 wybierając do pokonania najdłuższy dystans - 250 km!

Rower to żadne dziś odkrycie. Pojazd powszechnie dostępny, stały element rzeczywistości. Jednak kiedy staje się on dosłownie nierozłącznym przyjacielem na długiej trasie, spojrzenie na ów przedmiot jest zgoła inne. O odkrywaniu przyjemności dalekich wypraw z pazurem, elementem rywalizacji i zmierzeniu się z własnymi słabostkami oraz złośliwościami losu, wiele mogą powiedzieć Karol Nędzołek - gostycynianin mieszkający w Tucholi - oraz tucholanin Michał Szczukowski. Obu prawie rówieśników łączy to, o czym mowa niżej, czyli zamiłowanie do wypraw rowerowych - nie tych wokół komina.

 - Swoją pasję odkryłem raczej mało romantycznie, bo chciałem po prostu zrzucić nadwagę - przyznaje Szczukowski. - Rower wydawał mi się do tego wymarzony i tu się nie myliłem. Byłem już jednośladem trzy razy na Helu. Ciekawe, że ta podróż zajęła mi siedem godzin, gdy dla porównania pociągiem jedzie się tam pięć i pół godziny.

Z kolei Karol Nędzołek też ma w dorobku wielkie wojaże, bo rok temu zaliczył Maraton Podróżnika, czyli objechanie Kaszub. Zajęło mu to jedenaście godzin pedałowania. Do pasji rowerowej dołącza też inna kwestia: majsterkowanie przy sprzęcie, bo bez tej smykałki przemierzanie setek kilometrów byłoby wielkim ryzykiem. Michał sam złożył swój rower. Jest to Martin Stinson - uwaga - rocznik 1994. Dużo prościej postąpił Nędzołek, który dosiada zawsze jednośladu marki Triban RC520. Cała pozostała kwestia sprzętowa to przede wszystkim metoda prób i błędów. Podstawą są spodenki kolarskie - tzw. pampers oraz na wszelkie otarcia, odparzenia - Sudocrem, który w tym wypadku dobrze sprawdza się nie tylko w przypadku zastosowania u niemowląt, bo z tą kategorią wiekową jest najbardziej kojarzony.

Ulubione Kaszuby jak magnes

Porzekadło "cudze chwalicie, swego nie znacie" w przypadku rowerzystów z Tucholi nie ma racji bytu, bo fakt, że chłopaki wracają na Kaszuby nie oznacza, że nie mają zjeżdżonych rodzimych szlaków. Jest jednak coś w Szwajcarii Kaszubskiej, co przyciąga. Tego lata obaj rowerzyści pojechali na wielkie wydarzenie - Kaszubski Gravel 2023. Spośród kilku dystansów wybrali najdłuższy - 250-kilometrową trasę. Gravel to typ roweru, który łączy w sobie cechy jednośladu szosowego i terenowego. Można nim jeździć po asfalcie, leśnych drogach i szutrze. Trasa przejazdu prowadziła przez miejscowości: Kartuzy, Stężyca, Nakla, Dębnica Kaszubska. Tam był nawrót. Podróż pozwoliła przejechać aż przez trzy powiaty województwa pomorskiego.

 - Jechaliśmy przede wszystkim drogami gruntowymi, ale napotkaliśmy też: szutry, kocie łby, płyty jumbo, piach i bite drogi - opowiada Karol Nędzołek. - Teren był zróżnicowany, bywały podjazdy, ale to, co mogło irytować, to zmienny wiatr wiejący ciągle w twarz. Na szczęście nie było morderczego upału.

Jeśli chodzi o zaopatrzenie dla organizmu, najważniejsza jest woda. Tu wyczynowcy mieli nie tylko bidony, ale nawet bukłak. Wodę można, a nawet trzeba uzupełniać na trasie. Gdy nie ma sklepu, to nawet na wsi u ludzi. Tu zawsze spotykano się z życzliwością. Poza dętkami, łatkami i zestawami naprawczymi w zaopatrzeniu są też batoniki energetyczne i zestawy "na Małysza" - bułki i banany. Chłopaki jadą zazwyczaj w parze, dając sobie zmiany, biorąc opór powietrza i wiatr "na klatę". Po zakończeniu trasy podsumowali w liczbach swój przejazd.  Ich sprzęt zanotował, że maksymalnie jechali około 54 - 58 km/h, zaś średnio było to 20 km/h, czyli, jak określają sami sportowcy - turystycznie, krajoznawczo. Nie obyło się bez wywrotek podczas wjazdu w piasek przy niemal zerowej prędkości czy podczas wypięcia stopy z pedała. Limit czasu wynosił szesnaście godzin. Tucholanie wpadli na metę z czasem 15 godzin 46 minut. Ich efektywna jazda to 12 godzin i 12 minut. Wiele wypadków losowych miało na to wpływ, o czym niżej.

Sklep, którego nie było i małe - duże awarie

Organizator zaznaczył na trasie, że po przebyciu 81 kilometrów będzie sklep, gdzie wypada się zaopatrzyć w cokolwiek zdrowego i przydatnego. Borowiacy przecierali oczy, by zobaczyć spożywczaka, jednak tego... po prostu nie było. Miejscowi mieszkańcy nie wiedzieli o sklepie, ale pomogli we wszystkim, zatem można było ruszać dalej w trasę.

 - W tej powrotnej drodze byliśmy ciut jak Odyseusz podczas powrotu do domu - uśmiecha się Michał Szczukowski. - Los nas nie szczędził, choć teraz się z tego śmiejemy. Najpierw straciliśmy oponę, bo wbił się w nią skobel. Dałem radę, bo mam w wyposażeniu tzw. system bezdętkowy. Stało się to już na siódmym kilometrze, więc nie zapowiadało się różowo. Zdarzyła się też awaria siodełka - trzeba było wymienić śrubkę i nakrętkę. To wszystko kosztuje cenny czas, ale gdy los nie sprzyja, nie warto tracić nerwów, tylko działać. W wypadku siodełka musieliśmy przerwać jazdę aż na 40 minut. Szczęście w nieszczęściu: letnicy remontujący dom wspomogli nas i ruszyliśmy dalej. Bywa też, że się najzwyczajniej zabłądzi. Trudne są rozwidlenia, bo czasami wjedzie się w złą drogę, ale orientacja przychodzi po przemierzeniu jakiegoś dystansu. To kolejna strata, ale coś się dzieje, są przygody. Takie przypadki najbardziej zapadają w pamięć.

 - Najpiękniejsze jest w tym wszystkim owo nieznane - mówi Karol Nędzołek. - Wsiada się na rower, zna się trasę tylko z profilu, ewentualnie z map internetowych. Po prostu się jedzie. Limity siedzą tylko w głowie - to przede wszystkim. Gdy jest motywacja, można naprawdę wiele.

Szczukowski przyznaje, że na opisywanej wyprawie zrealizował się czarny scenariusz, ale było coś pięknego: telefony od córki, gdy sam był na trasie. Wówczas warto odebrać, porozmawiać, a czas jazdy schodzi na dalszy plan. Jeszcze jedna ciekawostka: o ile wierzyć elektronice, Nędzołek spalił na trasie ponad 3700 kalorii, jego kolega - około 6800.

 - W planach mamy kolejne wyjazdy - kończy rozmowę Michał Szczukowski. - Jest to choćby Robinsonada w Toruniu jeszcze w sierpniu. Pamiętajmy, że w powiecie jest jeszcze kilku ludzi naszego pokroju, którzy czują bluesa na rowerze. Nie jesteśmy sami. Rower - proszę wierzyć - może być wiernym przyjacielem; zapewnić jednocześnie radość i stres. Jak w życiu.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz


Dodaj komentarz

🙂🤣😐🙄😮🙁😥😭
😠😡🤠👍👎❤️🔥💩 Zamknij

Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu tygodnik.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz

0%