Ewa Filipiak i III miejsce w kategorii fitness sylwetkowego weteranów podczas Mistrzostw Polski Juniorów i Weteranów w Kulturystyce i Fitness.
Wzór pracy nad sobą i żelaznej konsekwencji - tucholanka zasłużyła już we wstępie na takie słowa. Ewa Filipiak została drugą wicemistrzynią Polski. Sukces jest jej życiowym osiągnięciem, ale nie przyszedł od razu. W drodze do tytułu zaangażowani byli ludzie, którzy stanowili fachowy, specjalistyczny sztab wspierający.
Wszystko zaczęło się tak, jak w tysiącach innych przypadków, gdy człowiek stwierdza, że po prostu musi schudnąć. Brzmi t zupełnie przyziemnie i rzeczywiście nie od razu Ewie Filipiak jawiły się sny o potędze. Latami pracowała na III miejsce w kategorii fitness sylwetkowego weteranów podczas Mistrzostw Polski Juniorów i Weteranów w Kulturystyce i Fitness odbywających się pod koniec października w Gorzowie Wielkopolskim.

- Mój początek drogi to czas sprzed dziesięciu lat - zaczęła swoją opowieść Ewa Filipiak. - Czułam, że coś muszę zrobić, bo nie było mi dobrze z samą sobą. Trochę biegałam, zaczęłam też pojawiać się na siłowni. Zainspirowała mnie Kinga Szweda, która udowodniła, że możliwe jest dokonanie tego, co może się wydawać nieosiągalne. Przez rok szłam sama, bez trenera.
Tegoroczne mistrzostwa kraju nie były dla tucholanki debiutem. Ewa Filipiak przyznała, że lata temu startowała w Gdańsku, ale nie osiągnęła półfinału, była ostatecznie siedemnasta. Już wówczas był trener, później pojawił się drugi i współpraca szła dobrym torem, ale ciągle czegoś brakowało, by w pełni poczuć wiatr w żaglach. Były także starty w Sopocie czy Grodzisku Wielkopolskim - wtedy jeszcze bez wysokich lokat.
Dwa lata temu Ewa Filipiak podjęła współpracę z nowym prowadzącym. Jest to Dominik Nadolski, człowiek znany w branży, wymagający i bezkompromisowy, pod którego okiem wiele sportsmenek startuje w mistrzostwach świata i Europy.
- Był to mój wybór, obserwowałam tego trenera przez rok - mówi tucholanka. - Zaangażowałam się w to i wiem, że to odpowiedni człowiek dla mnie. Mam wizyty w Koszalinie, gdzie robię z trenerem wspólny trening i dopracowujemy szczegóły, rozwiązujemy problemy, planujemy aktywność na krótszy czy dłuższy czas.
Co tydzień Ewa Filipiak i jej szkoleniowiec spotykają się online. Co ważne, Nadolski potrafi odpowiednio zmotywować i nie ma w zwyczaju rozpieszczania swoich sportowców, tu nie ma taryfy ulgowej. Jednak gdy się usłyszy słowa: "Jestem z ciebie dumny", motywacja po stokroć rośnie. Takie słowa zobowiązują. Efekt po jakimś czasie sprawia, że chce się więcej i więcej. Wspomagający trenerem Ewy Filipiak jest Dawid Czechowicz.

Nie można dojść do takiej sylwetki, nie stosując świadomej diety. Okazuje się jednak, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Oczywiście nie ma tu przypadkowości i pełnej swobody, ale nie ma też drakońskiego stosowania wyłącznie suplementów czy jakichkolwiek innych wspomagaczy. Nie na tym sztuka polega, choć większość ludzi kojarzy sukcesy w kulturystyce ze specjalistycznymi odżywkami.
- Dieta się zmienia w zależności od perspektywy startu albo etapu, na jakim się jest - opowiada druga wicemistrzyni Polski. - Jest to najczęściej rotacja białek, tłuszczy, węglowodanów. Dietę ustala mi trener Czechowicz. W praktyce najczęściej na stół wjeżdżają: kurczak, indyk, ryż, makaron, jajka. Dieta jest rozpisana na każdy dzień - treningowy i pozatreningowy. Podstawa to tzw. zasada czystej miski, czyli jak najwięcej natury, jak najmniej przetworzonych produktów.
Konieczna jest też kontrola zdrowia - morfologia krwi i badania tarczycowe. Ewa Filipiak nie zapomina także o przyjmowaniu witamin i minerałów. Główne elementy to: kreatyna, D3, K2, żelazo, omega 3. Treningi to pięć pobytów w siłowni na tydzień - od półtorej do dwóch i pół godziny.
- To nie ja zadecydowałam o starcie w krajowych mistrzostwach, ten ruch zawsze zależy od trenera - wyznaje tucholanka. - Dowiedziałam się o wyjeździe do Gorzowa cztery miesiące przed startem. Był to dla mnie mały szok, wielka radość i zaszczyt. Później pojawiły się wątpliwości, czy naprawdę się nadaję. Trener pozbawił mnie tych myśli.
Ewa Filipiak zaczęła przygotowania do startu od umiejętności pozowania. Tu znów zdała się na profesjonalistów. Jej trenerką od pozowania była Paulina Zawłocka. Trzeba było godzinami paradować przed lustrem, by - jak to określiła medalistka - umieć się sprzedać już na wejściu. Każdy szczegół jest na mistrzostwach oceniany, także strój.
- Nie ma opcji, by strój kupić gotowy, bo znów chodzi o drobiazgi perfekcyjnie dopasowane do ciała - opowiada tucholanka. - To kwestia doboru materiału, zapięć, stopnia zakrywania i przylegania do mięśni. Specjalistyczna pracownia szyjąca takie rzeczy jest w Warszawie.
Dwa dni przed samymi zawodami należy odpuścić jakikolwiek trening, starać się zrelaksować, jak najdłużej leżeć z nogami do góry - dosłownie, bo ma to znaczenie w trakcie pokazu, gdyż właśnie nogi muszą być wypoczęte.

Na samych zawodach sportsmenki przechodzą jakby dwa etapy. Najpierw sędziowie mierzą zawodniczki i ważą, po czym wydają decyzję, do jakiej kategorii dana kobieta się zakwalifikowała. Wszystko pod wymiar, wedle wskazówek fizycznych, wedle z góry określonych parametrów.
W przypadku sześciu i mniej zawodniczek nie ma kwalifikacji do półfinału. Ewa Filipiak miała cztery konkurent z całego kraju, w tym jedną znała, bo reprezentowała KS Harem Koszalin - ten sam, co tucholanka.
- Najpierw każda z nas prezentuje się indywidualnie - mówi Ewa Filipiak. - Układ prezentacji scenicznej to ustawiane się w odpowiedniej postawie przodem, bokiem i tyłem. W drugim etapie sędziowie proszą wszystkie panie przed siebie i te znów pozują, tyle że obok siebie. Ocenia nas siedmiu arbitrów.
Werdykt zapada i wszystkie zawodniczki są wyczytywane od najniższego miejsca do mistrzyni Polski. To buduje wielkie napięcie. W końcu padły personalia tucholanki i wiedziała już wszystko. Gdy wróciła do domu, spała cały dzień. Opadły emocje, nadszedł czas na samoocenę. Jak zawsze Ewa Filipiak - wymagająca od siebie bardzo dużo - znalazła plusy i minusy, ocenia jednak swój start w pozytywach. Największy żal to niemożność udania się do Santa Susanna w Hiszpanii na mistrzostwa świata, bo miejsce na podium dało tucholance taką szansę.
- Szkoda, że z różnych przyczyn nie mogłam jechać do Katalonii, ale wierzę, że jeszcze dużo przede mną - podsumowuje Ewa Filipiak. - Mam plany na przyszły rok, bo odbędą się kolejne mistrzostwa Polski oraz zawody międzynarodowe w Pradze.
Wielkim wsparciem dla drugiej wicemistrzyni Polski byli najbliżsi - mąż Jarosław i syn Oliwier. Swoją drogą - obaj są związani z TKP Tuchola, a Ewa Filipiak jest wierną fanką klubu. Tucholanka jest na pewno wizytówką Borów na ogólnopolskiej arenie fitness i niejeden raz jeszcze o niej usłyszymy.

1 1
Ludzie to mają być kobiety ? Przecież to są jakieś cyborgi, strach się obok czegoś takiego położyć, nie mówiąc o innych sprawach !
1 1
Chłopie, zazdrościsz chłopie kobiecie? Ile trzeba pracy wykonać. Szacun dla niej! Naprawdę szacun. A ty zejdź z kanapy i zacznij się ruszać!
1 1
Nie chciałbym się obudzić obok takiej "kobiety", zawał jak w banku.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu tygodnik.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz