Trzeba to powiedzieć: to nie był dzień Tucholanki, nad którą zebrały się ciemne chmury dosłownie i w przenośni. Tucholanie nie zagrali dobrze od pierwszych minut, z kolei rywal zaprezentował się rewelacyjnie. Sędzia podsycał nerwową atmosferę fatalnymi wpadkami i niezrozumiałymi decyzjami. Wszystko w tę niedzielę sprzysięgło się przeciw gospodarzom.
W dżdżystą niedzielę niebo zapłakało nad tucholanami, a miało swoje powody, ponieważ w meczu nie układało się nic od pierwszych minut. Młody zespół z Osielska od początku ostro zaczął stosować skuteczny pressing. Ponadto w pojedynkach gracze spod Bydgoszczy byli nieustępliwi, agresywni i silni. Z drugiej jednak stroni ich boiskowe cwaniactwo szybko zaczęło się sprawdzać - sędzia szybko reagował na krzyki upadających na murawę piłkarzy PAP-u i przerywał grę. Szkoda tylko, że mylił się wyłącznie w jedną stronę. W ciągu całego meczu arbiter zanotuje kilka poważnych wpadek, o czym niżej. Nie usprawiedliwiamy tym samym tucholan, którzy zagrali najsłabszy mecz od początku rundy. Borowiacy mylili się w obronie, grali nieskładnie, podania trafiały często pod nogi rywala. Ci tylko na to czekali, by kontrować. Dwa strzały gości na początku były ostrzeżeniem. W 20 minucie tucholanie mieli potężne szczęście, bo z bliska zawodnik przyjezdnych fatalnie spudłował. Zresztą do końca gracze z Osielska bombardowali bramkę Jana Wiśniewskiego, który kilka razy uratował swój zespół od straty gola. W odpowiedzi Łukasz Hinz po rożnym uderzył piłkę głową, a obrońca w ten sam sposób wybił futbolówkę z linii bramkowej.
Tyle jednak nie wystarczyło, by zdziałać coś pod bramką PAP-u. Niepewne interwencje Borowiaków w obronie wciąż groziły wykorzystaniem tego przez szybkich napastników. Trener gości zachowywał się jak w amoku - nie przestawał krzyczeć, wspierając swoich graczy; był impulsywny, porywczy, stanowił przeciwieństwo spokojnego, zrównoważonego Arkadiusza Gostomskiego. Tucholanie czuli presję rywala i jego - nazwijmy to - brak okiełznania w piłkarskich poczynaniach. Stąd częste błędy piłkarzy z Borów, niedokładne zagrania i nerwowość w grze. Tucholanka pierwszą porządnie wypracowana akcję przeprowadziła dopiero w 41 minucie. Bramki nie padły do przerwy, ale było wielu, którzy wzięliby ów remis w ciemno i zakończyli mecz, bo czuło się, że w dalszej części będzie równie niekorzystnie.
W 51 minucie padł pierwszy gol dla gości. w zamieszaniu na polu karnym pierwsze uderzenie zostało wybronione, ale przy dobitce nie było już szans, by zapobiec czemukolwiek. To był najbardziej fatalny czas w całym złym ogólnym czasie gry tucholanki, czyli od pierwszej do ostatniej minuty. Niecałe trzy minuty potem goście podwyższyli prowadzenie. Gol niepilnowanego gracza obnażył słabość tucholskiej obrony. Próbą przełamania tego zastoju było piękne trafienie Patryka Nitki, który "szczupakiem" rzucił się do podania i głową strzelił bramkę kontaktową. Zdobywca gola długo po tej akcji leżał blisko słupka i już myślano, że się z nim zderzył. Takiego urazu nie było, ale Nitka i tak potrzebował zmiany.
Gdy wydawało się, że pojawiło się światełko w tunelu, sędzia znów stał się obiektem słusznej krytyki. Przerywał akcje Borowiaków, podejmował dziwne decyzje w akcjach przy linii bocznej. Boczny arbiter nie był wsparciem dla głównego, jakby nie interesowało go nic poza wskazywaniem autów i spalonych. Tucholanie nie podnieśli się, nie poszli za ciosem. Wciąż byli w opałach, musieli bronić się na własnej połowie. Goście oddali w meczu mnóstwo strzałów,ale w większości były to uderzenia mocno chybione. Kilka razy jednak Jan Wiśniewski zażegnał niebezpieczeństwo, czasami wybiegając poza obręb "szesnastki".
Gwoździem do trumny tucholan w tym spotkaniu stało się ostatnie dziesięć minut i dwie stracone bramki. Najpierw po huraganowym wejściu padło uderzenie z ostrego kąta, później główka z bliska ustaliła końcowy wynik. Tucholanie byli zupełnie rozbici. Na domiar złego pod koniec z jawną agresją ze strony obrońcy PAP-u zetknął się Mikołaj Galiński. Kilka sekund wcześnie nastąpiło starcie o piłkę, a gdy ta była już daleko, piłkarz z Osielska popchnął i przewrócił tucholanina. Agresor otrzymał za to żółtą kartkę, co było wręcz śmieszną karą za takie zachowanie.
Cokolwiek jednak by powiedzieć o aspektach sędziowskich czy innych, faktem jest, że tucholanie zdecydowanie odstawali od rywali, którzy byli lepsi w każdym elemencie. Trudno wskazać, poza akcją bramkową, plusy gry Borowiaków. Ten mecz im zupełnie nie wyszedł.
[FOTORELACJA]4698[/FOTORELACJA]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu tygodnik.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Jarosław Kania [email protected]