Ponad trzy dekady temu współtworzyła "Tygodnik Tucholski", a od trzynastu lat kieruje Miejską Biblioteką Publiczną w Tucholi. Zawsze blisko ludzi, książek i słowa pisanego. Hanna Szramka – polonistka, redaktorka i wieloletnia dyrektorka biblioteki – właśnie kończy swoją zawodową drogę, by od września rozpocząć - jak sama mówi - "wieczne wakacje". W rozmowie z nami wspomina początki lokalnej gazety, zdradza kulisy pracy redakcji bez komputerów i opowiada, dlaczego nigdy nie czuła zmęczenia zawodowego.
"Tygodnik Tucholski": Proszę opowiedzieć o początkach "Tygodnika Tucholskiego", w końcu jest Pani jedną z osób, które tworzyły ten tytuł.
Hanna Szramka: "Tygodnik Tucholski" powołał do życia Mariusz Gawlik z Sępólna Krajeńskiego, człowiek o niezwykłej umiejętności przyciągania ciekawych ludzi. To właśnie z taką grupą pasjonatów stworzyliśmy tę gazetę. Było to ponad 30 lat temu. Chcieliśmy przygotowywać czasopismo o różnorodnym charakterze — z aktualnymi informacjami o wydarzeniach i problemach lokalnych, ale też z artykułami popularnonaukowymi z dziedziny psychologii, medycyny, literatury, z relacjami z podróży i opowiadaniami. Publikowaliśmy wiele wywiadów; właściwie można powiedzieć, że "Tygodnik" stał wywiadami z ciekawymi osobami. Część z nich, w ramach między redakcyjnej współpracy, ukazywała się także w "Wiadomościach Krajeńskich", a u nas gościły teksty tamtejszych dziennikarzy.
Pierwszy numer, który trafił na rynek, był bezpłatny. Niewielu wróżyło nam wtedy długą przyszłość, a tymczasem "Tygodnik" nadal działa i ma się dobrze. Bardzo mnie to cieszy — czytam go na bieżąco i jestem jego wierną fanką. Początkowo gazeta miała osiem stron, potem dziesięć, bo materiałów było tak dużo, a ludzie tak chętnie pisali, że teksty czekały w kolejce na publikację. Do współpracy zapraszaliśmy każdego, kto chciał pisać. Z czasem tytuł zaczął jeszcze lepiej prosperować, zwiększył się nakład i liczba stron.
Fenomenem „Tygodnika” było też to, że zespół redakcyjny, który go tworzył, przez długi czas pracował bezinteresownie.
Tak właśnie było. Nie traktowaliśmy tego zajęcia jako pracy zarobkowej, lecz jako wspaniałą przygodę, bo każdy z nas miał inne źródło utrzymania. Można powiedzieć, że "Tygodnik" tworzyła grupa pasjonatów z różnych środowisk: lekarze, samorządowcy, nauczyciele, geodeci, psycholodzy i inni. W redakcji poznałam wielu wspaniałych ludzi, niestety część z nich już nie żyje. Wśród nich byli m.in. Andrzej Potera, Bogumił Urbański, Andrzej Leszczyński i Franciszek Wegner — stanowiący trzon gazety w początkach jej istnienia. Do pracy w redakcji namówiła mnie Hania Szulwic, z którą się przyjaźniłam i która do dzisiaj współpracuje z gazetą. Świetne teksty pisali również Aniela Czyżyk, Renata Gramowska, Wiesław Wlekliński, Marek Sass i Włodzimierz Malinowski. Na przykład Andrzej Potera pisał nie tylko o medycynie, bo interesowała go również polityka. Podkreślę, że nie chcieliśmy być gazetą polityczną, ale też nie "letnią" czy bezideową. Nie opowiadaliśmy się po żadnej ze stron, jednak własne zdanie zawsze mieliśmy. Chcieliśmy być gazetą z charakterem.
Jak wyglądała wtedy praca w redakcji?
Nasze początki były zaskakujące, wręcz trudne do uwierzenia. Po pierwsze, redakcja nie miała stałej siedziby. Po drugie, nie dysponowaliśmy komputerami — jedyną osobą, która taki sprzęt posiadała, był Mariusz Gawlik. Teksty pisaliśmy odręcznie. Jako redaktor naczelna zajmowałam się m.in. korektą — poprawiałam je, skracałam, a czasem przepisywałam, aby były czytelne dla Mariusza, który następnie wprowadzał je do komputera. Po jego stronie był także wydruk, skład i dystrybucja. My byliśmy przede wszystkim autorami tekstów. Przez długi czas nie mieliśmy też profesjonalnych aparatów fotograficznych, więc zdjęcia nie były naszą mocną stroną. Kolegia redakcyjne odbywały się raz w tygodniu, w piątki po południu, w jednym z pomieszczeń urzędu miasta. Na te spotkania wszyscy przynosiliśmy swoje materiały i czytaliśmy je sobie nawzajem. Często towarzyszyła temu krytyka i dyskusja, ale były to bardzo inspirujące spotkania. Od czasu do czasu uczestniczył w nich także wydawca. Pierwsza stała siedziba mieściła się przy ul. Tylnej a kolejna przy ul. Murowej.
Z "Tygodnikiem" rozstałam się po kilku latach, ponieważ nie mogłam dłużej godzić tej aktywności z pracą zawodową. Wtedy byłam polonistką w Szkole Podstawowej nr 3 w Tucholi. Do dziś z ogromnym sentymentem wspominam początki gazety i życzę jej jak najdłuższego istnienia. Z wieloma osobami poznanymi w redakcji wciąż utrzymuję kontakt.
Wydanie setnego numeru TT zespół redakcyjny uczcił wspólnym zdjęciem. Na górze: Andrzej Leszczyński, Andrzej Potera, Bogumił Urbański, Hanna Szulwic, Marek Sass, Hanna Szramka, Renata Gramowska, Mariusz Gawlik, Henryk Sala, Franciszek Wegner. Poniżej: Justyna Klóska, Iwona Glama, Wiesław Wlekliński i Justyna Kortas.
Czy pamięta Pani swój pierwszy tekst lub jakiś szczególnie ważny?
Nie pamiętam pierwszego tekstu, ale bardzo lubiłam przeprowadzać wywiady, często wspólnie z Hanią Szulwic. Rozmawiałyśmy z tak ciekawymi osobami, jak Janusz Kochanowski, który był wtedy dyrektorem Tucholskiego Parku Krajobrazowego, a dziś kieruje Parkiem Narodowym "Bory Tucholskie" czy z Hanką Bielicką. Bardzo udany wywiad przeprowadziłam także ze Zbigniewem Rutą, instruktorem karate klasy międzynarodowej, który gościł w Tucholi w pierwszej połowie lat 90. podczas Mistrzostw Polski w karate. Choć na karate nie bardzo się znałam, rozmowa okazała się niezwykle interesująca.
Dwie Hanki, Bielicka i Szramka. Takie spotkanie musiało zostać uwiecznione na fotografii.
Poprzedni wydawca gazety Maciej Grzmiel i pierwsza redaktor naczelna "Tygodnika" z symbolicznymi dowodami osobistymi 18-letniej wówczas gazety.
Spotkaliśmy się, aby podsumować całą Pani aktywność zawodową, ze szczególnym uwzględnieniem okresu pracy w "Tygodniku" i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tucholi, której przestanie Pani szefować z końcem sierpnia. Musimy wspomnieć, że po tucholskiej "Trójce", a przed biblioteką, była Pani związana jeszcze z innymi instytucjami.
Tak, po pracy w Szkole Podstawowej nr 3, gdzie poznałam fantastyczne grono pedagogiczne i miałam wspaniałych wychowanków, prowadziłam Zieloną Szkołę w Woziwodzie. Tam z kolei poznałam wyjątkowych leśników. Następnie, z inicjatywy burmistrza Tadeusza Kowalskiego, zostałam kanclerzem w Wyższej Szkole Zarządzania Środowiskiem w Tucholi. W tej placówce poznałam wielu interesujących profesorów, z którymi się zaprzyjaźniłam, a szczególnie z jednym — który został moim mężem. To piękna, dodatkowa wartość pracy na uczelni wyższej.
Jak trafiła Pani do biblioteki i jaka wizja tej placówki Pani towarzyszyła?
Na stanowisko dyrektora Miejskiej Biblioteki Publicznej w Tucholi powołał mnie burmistrz prawie 13 lat temu. Ta praca, podobnie jak wcześniejsze, daje mi ogromną satysfakcję. Współpracuję ze zgranym, odpowiedzialnym i kreatywnym zespołem. Nigdy nie zdarzyło mi się w niedzielę wieczorem mieć traumę, związaną z tym, że nazajutrz muszę iść do pracy. Wręcz przeciwnie — uwielbiam swoją pracę. Myślę, że to jedno z największych życiowych szczęść, kiedy można robić to, co się naprawdę lubi.
Gdy obejmowałam stanowisko dyrektorki, od razu zauważyłam, że nie jest to zwykła biblioteka, ograniczająca się jedynie do wypożyczania książek. Placówka działała dynamicznie na wielu polach i tętniła życiem — to bardzo mi się spodobało. Postanowiłam jeszcze bardziej rozwinąć działalność kulturalną, zwłaszcza popołudniową, skierowaną do mieszkańców Tucholi.
Bywalcy biblioteki raczej nie mają wątpliwości, że to się udało. Sami gościmy w Waszych murach i widzimy, ile tutaj się dzieje.
Nasza biblioteka stała się bardzo przyjaznym i kameralnym miejscem. Mamy przytulne wnętrza, w których organizujemy szereg ciekawych spotkań autorskich. Gościmy poetów, pisarzy, podróżników, dziennikarzy, a wszyscy podkreślają, że panuje tu wyjątkowy klimat. Poza tym co miesiąc towarzyszy nam jakiś wernisaż - malarski, hafciarski, rzeźbiarski, fotograficzny. Do czasu kolejnej wystawy odwiedzający mogą zapoznać się z prezentowanymi pracami, a nasze mury odwiedza codziennie od 100 do 150 czytelników. Sporo w bibliotece dzieje się także przed południem. Organizujemy wtedy zajęcia, spotkania, a nawet warsztaty dedykowane dzieciom i młodzieży.
Biblioteka jest także niezwykle aktywna wydawniczo.
Bardzo lubię naszą działalność wydawniczą, którą kontynuuję po swojej poprzedniczce Elżbiecie Bukowskej. Udało mi się wydać ciekawe albumy fotograficzne o Tucholi i o tucholskich malarzach. W tym czasie nawiązałam fantastyczną współpracę z Andrzejem Drelichem i Sławkiem Świetlikiem – artystami fotografikami, którzy tworzą znakomite zdjęcia – oraz z solidnymi wydawcami, Piotrem Wiśniewskim i Maciejem Grzmielem (to także jeden z byłych wydawców "TT" – przyp. red.). Nasze ostatnie wydawnictwo, wznowiony tomik poezji Aleksandra Janty-Połczyńskiego pt. "Młyn w Nadolniku", jest atrakcyjne nie tylko dzięki zawartym w nim wierszom, lecz także grafikom autorstwa Wiktorii Timofiejewej.
Muszę dodać, że bardzo cieszę się, że naszej bibliotece udało się nadać imię Aleksandra Janty-Połczyńskiego. Dzięki tak wybitnemu patronowi instytucja zyskała większy prestiż w środowisku. Kiedy dziewięć lat temu obchodziliśmy 70-lecie biblioteki, zaprosiliśmy Leszka Długosza – barda z krakowskiej "Piwnicy pod Baranami", który wykonał utwory Aleksandra Janty-Połczyńskiego do muzyki jego brata, Stanisława Janty-Połczyńskiego. Był to niezwykle udany koncert. W ramach naszej działalności organizujemy także Narodowe Czytanie, które skupia ludzi z różnych środowisk czy "Dyktando ortograficzne o Pióro Burmistrza".
Po jakie książki sięga Pani najchętniej?
Uwielbiam książki biograficzne, a także obyczajowe – pod warunkiem, że mają tło historyczne. Nie czytam romansideł, fantastyki ani kryminałów. Lubię literaturę piękną, która coś wnosi, czegoś uczy i pozostaje w pamięci na dłużej. Ostatnio przeczytałam książkę "Spowiedź ambasadora - Romualda Spasowskiego" – bardzo interesująca pozycja, do której chętnie wracam. Polecam również wywiad-rzekę z naszą pierwszą damą, Jolantą Kwaśniewską.
Skąd decyzja o zakończeniu aktywności zawodowej?
Decyzji o zakończeniu aktywności zawodowej nie podjęłam dlatego, że poczułam się zmęczona czy wypalona – nic podobnego. Po prostu czuję się zawodowo spełniona. Pracowałam w różnych instytucjach i każdą z tych prac lubiłam. Każda przynosiła mi ogromną satysfakcję. Po zakończeniu pracy w bibliotece na pewno nie będę szukać innej aktywności zawodowej. Czas, który mi pozostanie, zamierzam poświęcić swoim przyjemnościom, rodzinie i nieprzeczytanym książkom. No i wreszcie – nie tylko w soboty i niedziele – będę mogła spokojnie delektować się poranną kawą z moim mężem Hubertem.
Czego życzy Pani swojej następczyni i czego my możemy Pani życzyć na ten nowy etap życia?
Agnieszce Olszowy życzę wielu sukcesów i satysfakcji z pełnienia nowej funkcji. Pracę w bibliotece zna od podszewki – przepracowała w niej 18 lat – a podczas konkursu na to stanowisko spisała się znakomicie. Mnie natomiast można życzyć zdrowia i dobrej kondycji, abym mogła w pełni cieszyć się wolnym czasem. Moje "wieczne wakacje" rozpoczną się 1 września, a póki co porządkuję swój gabinet.
W takim razie właśnie tego Pani życzymy i dziękujemy za rozmowę.
Dziękuję również.
Dyrektor MBP już w czerwcu pożegnała się z niezawodną publicznością i wiernymi czytelnikami biblioteki. Zorganizowała wtedy recital poezji śpiewanej, w ramach którego wystąpili tucholscy artyści - Tomasz Kotowski i Dariusz Krygowski.
W maju br. Hanna Szramka została uhonorowana Nagrodą Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego za szczególne zasługi na rzecz rozwoju bibliotek, promocji czytelnictwa oraz upowszechniania literatury.
[ZT]23313[/ZT]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Agata Wiśniewska [email protected]