Marek Zienkiewicz napisał kawał chlubnej historii tucholskiego klubu. Przez ponad półtorej dekady wspomniany trener niezmiennie prowadził zespół, przechodząc przez różne etapy, notując sukcesy, zapisując w pamięci warte utrwalenia chwile. - Musiałem być często: przyjacielem, negocjatorem, srogim ojcem, przyjacielem. W tym wszystkim, przyznaję, byłem niewolnikiem samego siebie. Nie umiałem często odpuścić czegoś, by odpocząć, by wyluzować, nabrać dystansu. Ten zespół był dla mnie wszystkim - opowiada dziś "Tygodnikowi" już po namaszczeniu na trenera młodszego kolegi - znanego tucholskiego piłkarza.
Tucholska piłka nożna kobiet to lata, w których - w skrajnych ujęciach - dziewczęta grały nawet w II lidze i musiały rozwiązać zespół. Oczywiście nie było to w krótkim czasie, tylko są to klamry ujmujące cały okres funkcjonowania dorosłego futbolu kobiecego w Tucholi. Wszystko zaczęło się w 2008 roku, gdy dwie dziewczęta -  Agnieszka Kamińska i Natalia Miszke - zaczęły niezobowiązująco przychodzić na treningi chłopaków, w tym TPO Sokołów Tuchola. Wówczas Henryk Sala, przez kilkanaście lat kierownik drużyny kobiet, także dzisiaj, zaproponował przyjście dziewcząt oficjalnie na trening. Wszyscy byli zszokowani, gdy dwie przyszłe piłkarki przyciągnęły ze sobą kilkanaście innych dziewcząt, które chciały trenować piłkę nożną.
- Regularne treningi rozpoczęły się jesienią 2008 roku i już wtedy poczułem, że z tej mąki będzie chleb - wspomina Marek Zienkiewicz. - Powoli budowałem wizję założenia żeńskiej drużyny, więc sam zdobyłem uprawnienia trenerskie w Szczecinie. Zespół dość szybko się ukształtował na boisku, choć umiejętności nie od razu były dobre. Rozpoczęliśmy wielką przygodę z piłką od III ligi kujawsko - pomorskiej.
Awans szczebel wyżej sprawił, że zespół ustabilizował się i przeżywał swój rozkwit. Po awansie dziewczęta poszły za ciosem - dostały szansę awansu jeszcze wyżej, ponieważ w pierwszym sezonie gry w II lidze zajęły trzecie miejsce. Ta szansa jednak nie została wykorzystana, zaś po czterech latach w szeregach II ligi nastąpił kryzys. W 2015 roku tucholanki z powrotem znalazły się w III lidze.
Marek Zienkiewicz nie kryje przekonania, że w Tucholi narodziła się regionalna piłka kobiet. Dopiero później powstały kolejne kluby i to niestety był początek końca dorosłego zespołu tucholanek. Przyczyną był nie tylko fakt powstania nowych centrów kobiecej gry, ale też to, że tucholski zespół składał się w większości z zawodniczek mieszkających poza stolicą Borów. Dziewczęta trenujące i grające w Tucholance mieszkały m. in. w: Stargardzie, Chojnicach, Elblągu, Gdyni. Trener przyciągnął do zespołu zawodniczki dzięki: uczestnictwu w turniejach, internetowi, wymianie informacji, znajomościom z innymi trenerami i działaczami.
- Poważny kryzys kadrowy pojawił się w latach 2018 - 2020 i to był niestety już schyłek naszych dorosłych rozgrywek - mówi Marek Zienkiewicz. - Pierwsza drużyna po prostu przestała istnieć. Piłkarki, które chciały grać, rozeszły się do bliższych swojemu miejscu zamieszkania klubów. To tak, jakby owe kluby nam podebrały do siebie zawodniczki, o co nie mam pretensji, bo nie mieliśmy prawa do wyłączności. Nasze zawodniczki poszły grać m. in. do: Rytla, Chojnic, Wielowicza.
Trener nie zszedł z pokładu statku, bo ten nie utonął. Wycofanie się pierwszego zespołu nie skreśliło tucholskiej piłki nożnej w żeńskim wydaniu. Wspaniałe tradycje odrodziły się w dziewczęcych zespołach z kategorii D1 i D2. Są to o tyle wymagające rozgrywki ligi wojewódzkiej, że mała płeć piękna gra przeciw chłopcom. Jednak młodzieżowe formacje to nie tylko liga regionalna.
- Nawiązaliśmy współpracę z kilkoma klubami, gdzie grają dziewczęta - kontynuuje były już trener. - Przebywaliśmy na wielu turniejach, obozach, których teraz nie sposób zliczyć. Mieliśmy też epizod w Centralnej Lidze Juniorek, gdzie nasze szanse i umiejętności były tak naprawdę niewielkie w porównaniu z piłkarskimi potęgami, ale chciałem, by i tu zaznaczyć naszą obecność. Mieliśmy też sukcesy w wymiarze ogólnokrajowym - były awanse do półfinałów mistrzostw Polski, gdy w fazie strefowej łączącej cztery województwa zajęliśmy drugie miejsce. Były to zespoły U13 i U15.
Marek Zienkiewicz mówi, że praca z zespołem piłkarskim kobiet jest specyficzna. Jest to inna rozmowa przed meczem, inna praca treningowa, choć dyscypliną rządzą te same prawa, ce męskim futbolem.
- Z całym szacunkiem dla pań powiem, że z mężczyznami rozmawia się mniej skomplikowanie; decyzje są jednoznaczne, rozmowy konkretne, krótsze - wyznaje szkoleniowiec. - Zawsze lubiłem tę pracę, ale dlaczego? Nie do końca umiem to sprecyzować. Po prostu mam do kobiet wielki szacunek. Ponadto zawsze uważałem, że piłka nożna to sport także dla płci pięknej i to się potwierdziło. Musiałem być często: przyjacielem, negocjatorem, srogim ojcem, przyjacielem. W tym wszystkim, przyznaję, byłem niewolnikiem samego siebie. Nie umiałem często odpuścić czegoś, by odpocząć, by wyluzować, nabrać dystansu. Ten zespół był dla mnie wszystkim.
Rozmówca zdradza, że największym problemem w prowadzeniu drużyny kobiet była duża rozpiętość wiekowa zawodniczek. Na różnym poziome były mentalność i umiejętności, także dyspozycyjność. Jedno jednak chce przekazać trener. Wskazuje, że w ciągu całej kariery szkoleniowej nie spotkał się z przypadkiem odmowy gry. Po latach czas i życie zrobiły swoje.
- Do dziś mam kontakt z niektórymi zawodniczkami, które zostały żonami, matkami - mówi z sentymentem szkoleniowiec. - Żartuję, że jestem już dziadkiem piłkarskim, bo mam siedmioro wnucząt. To dzieci moich piłkarek.
Po wielu latach Marek Zienkiewicz ustąpił miejsca Bartoszowi Babińskiemu. To solidna zmiana, świeża krew. Konieczność, naturalna zmiana warty.
Poza piłkarkami Marek Zienkiewicz wspomina ludzi, którzy byli nieocenieni w pracy z zespołem dziewcząt. Ten jest wciąż najlepszym teamem, z jakim trener miał do czynienia. Wciąż niezastąpiony jest wspomniany Henryk Sala jako kierownik. Warto też pamiętać Pawła Sząszora i Piotra Budzyńskiego (odpowiednio kolejny trener i trener bramkarek). Kiedyś kierownikiem zespołu był też Andrzej Suchomski.
Dziś niektóre piłkarki Marka Zienkiewicza grają na wysokim poziomie, choć już nie w Tucholi. Mają potężny dorobek i dużo sukcesów. Są to m. in.: Patrycja Gwizdała, Zuzanna Czapiewska, Antonina Gwizdała, Zuzanna Nowacka czy Lidia Zakrzewska.
W 2018 roku w Pile koło Gostycyna odbyła się wielka fetą na dziesięciolecie istnienia kobiecej piłki w Tucholi. Nikt nie przypuszczał, że zespół będzie musiał się rozejść wskutek sił odśrodkowych, o których wyżej.
- Dla mnie to najpiękniejsza przygoda w życiu i aż się łezka w oku kręci, że było tak pięknie, jednak nic nie może trwać wiecznie - podsumowuje Marek Zienkiewicz. - Wciąż mam kontakt młodzieżą, jestem nauczycielem w ZSLiA. Wspominam często turnieje w Niemczech i we Francji, wielki mecz o awans do II ligi z KKP II Bydgoszcz. Francuzki gościły też u nas, ponadto przez piętnaście lat współpracowaliśmy z klubem z Grodziska Wielkopolskiego. Na wspomnienia nie wystarczyłoby kilku długich wieczorów. Nie odchodzę, jestem blisko drużyny i wciąż w zarządzie klubu. Gdyby kiedyś nastąpił kataklizm, wrócę i zrobię wszystko albo i więcej, by zespół istniał. Tymczasem, wspaniałe dziewczęta, dziękuję Wam za wszystko.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz