Bez względu na wynik to tucholanie wygrali ten wyjątkowy jak co roku mecz. Zwycięstwo miało nie tylko czysto sportowy wymiar. Na Warszawskiej TKP rozegrał swój tradycyjny pojedynek futbolowy, w którym było wiele satysfakcji z samej obecności i radości z gry.
"My się nie starzejemy, choć moglibyśmy być już dziadkami w niektórych przypadkach, a że forma posylwestrowa jest wybitnie wymagająca, podjęliśmy jak co roku wyzwanie. Znów wygraliśmy, przede wszystkim z sobą samym" - taki zbiorowy głos można było usłyszeć po meczu, który jest już tradycją Tucholskiego Klubu Sportowego grającego na co dzień w rozgrywkach klasy B.
Gdy inni odsypiają sylwestrowe szaleństwo bądź leczą bolączki całonocnej zabawy z bąbelkami i fajerwerkami w tle, inni pokazują, że można inaczej - mimo na pozór nie bardzo odpowiedniego czasu, bo zima, bo po sykwestrze, bo puste w tym dniu ulice, choć niekoniecznie puste trybuny. Kilku wiernych kibiców pojawiło się na meczu noworocznym tucholan i mimo zimna pozostało do ostatniego gwizdka.
Zanim wczesnym popołudniem 1 stycznia Piotr Gierwatowski rozpoczął mecz, rozmowom i wspomnieniom sprzed roku nie było końca. Spotkali się ludzie, którzy nie tylko walczą w sezonie o ligowe punkty. Na sztucznej murawie przy Warszawskiej pojawili się dawni gracze, których życiowe losy rzuciły w różne miejsca i wyznaczyły równie różne role. Z sentymentem i żartem wspominano czasy, których odległość liczono nie w latach, tylko w kilogramach. W tym jednak tkwi urok towarzyskiego biegania za piłką, że potrafią się tu i teraz skrzyknąć ludzie, którzy mają do siebie szacunek i wyrażają sympatię.
Grad goli, salwy śmiechu, wyciśnięty sylwester
Panowie stawili się w takiej stawce, że można było całą grupę podzielić idealnie na dwie - uwaga - nie jedenastki, ale dwunastki, by nikt nie odpoczywał przy linii bocznej. Brak rezerwowych wzbudził obawy niektórych noworocznych piłkarzy o własną formę, bo przecież zmian nie ma, a za futbolówką wypada biegać, w końcu to mecz na żywo, a nie oglądanie przed telewizorem. Arbitrowi ze Śliwic pozostawiono czas trwania tego spotkania, nie umawiano się wcześniej na określony czas jednej i drugiej połowy. Sędzia był wyrozumiały i nie miał w zamiarach "wyżyłować" zawodników przez 45 minut. Obie połowy trwały po 40 minut. Przerwa też nie trwała kwadransa, bo zbyt długie siedzenie w tym przypadku oznaczało - to podkreślali sami gracze - ciężki rozruch po gwizdku.
Długo było bez bramek, choć strzały padały. Sporo było spalonych, co wychwytywał sędzie dość sprawnie i szybko, mimo że nie było bocznych arbitrów. Rozkalibrowane celowniki sprawiały, że niewiele strzałów szło w światło bramki po obu stronach. Młodsi i starsi zawodnicy nie szczędzili sił, by zmienić bezbramkowy remis i gdy w końcu to się udało, bramki posypały się jak z worka. Kilkanaście razy wyjmowano piłkę z siatki i po stronie Czerwonych, i Żółtych (takiego koloru piłkarskie stroje założyli uczestnicy meczu). Niektóre gole były godne marki "stadiony świata", jak choćby strzał z daleka Bartosza Remusa czy uderzenie z narożnika pola karnego Mirosława Wielandta. Ponadto do bramki trafiali również: Klaudiusz Rostankowski, Oliwier Filipiak, Paweł Gwizdała, Gracjan Pilarski, Jacek Rembisz, Arkadiusz Jarząbek, Bartosz Wróblewski.
- Jak widać, to najlepszy nasz mecz w 2024 roku - żartobliwie mówi Jacek Jeziorski z TKP. - Zawsze naszą dewizą była przede wszystkim czysta radość gry i najbardziej to jest zauważalne w meczu noworocznym. Umiemy śmiać się dobrodusznie z samych siebie i patrzeć z dystansem na własne słabostki, ale potrafimy przyjaźnie zagrać ze sobą i porozmawiać. To był mecz bardzo fair, faule może by było policzyć dosłownie na palcach jednej ręki. Mimo że wygrała jedna z naszych drużyn, dziś padł na boisku remis. Te nasze mecze, powiem mało skromnie, tworzą historię. Umiemy się bawić w sport po wielkiej zabawie sylwestrowej. Za rok nie zamierzamy zrezygnować z obecności na tym stadionie.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz