Mieć świat u stóp to w poniższym kontekście nie przenośnia. Justyna Wamke ma niezwykłą pasję, którą realizuje w sposób nomen omen niebotyczny. Wyprawy w wysokie góry to piękno, poczucie odizolowania, to natura w czystym wydaniu - krystaliczna, zimna, niewzruszona. Himalaistka opowiedziała nam o swojej życiowej przygodzie, która - co jeszcze ważniejsze - będzie miała ciąg dalszy.
Dla niejednego "kanapowca" wspinanie się po górach innych niż te, które można pokonać spacerkiem z wieloma przerwami, co nie łączy się z wielkim wysiłkiem i wyzwaniami, jest czymś niezrozumiałym, można rzec: egzotycznym czy dziwacznym. W dodatku nie tylko o same góry chodzi, samą sztukę dotarcia do celu, ale całą logistykę związaną z dalszym wyjazdem. Tymczasem Justyna Wamke z Tucholi udowadnia, że wyprawy daleko od domu, pokonywanie przestrzeni zapierających dech w piersiach, w warunkach ekstremalnych, są czystym pięknem i nauką wszystkiego, co wartościowe.
Borowiaczka mieszkająca w Wymysłowie uprawia himalaizm i w zasadzie to słowo jest kwintesencją wszystkiego, o czym nam bohaterka materiału opowiedziała. Z pewnością wszyscy znają to słowo i prawidłowo je kojarzą - ośnieżone szczyty, ludzie z zasłoniętymi twarzami, przypięci do skał, w tle chmury na szczycie i zimno, które się czuje choćby przez srebrny ekran. Na usta cisną się słowa podziwu i szacunku w obliczu wyzwań, gdy natura narzuca swoje warunki, jak chyba nigdzie indziej w plenerze.
- Zawsze mnie góry fascynowały. Nie tylko pejzaże mam na myśli, ale ich wielkość i własne poczucie kruchości, maleńkości wobec majestatu masywów, szczytów na pozór niedostępnych dla człowieka - wyznaje Justyna Wamke. - Jeśli chodzi o zamiłowanie do wspinania, mam także na uwadze siebie samą gdzieś w środku. Słabości, ale nie tylko. Uwielbiam mocne wrażenia i krążenie krwi w skroniach, gdy otaczają mnie ośnieżone szczyty. W obliczu cywilizacji, techniki i świata ludzi, miast, tłoku i codziennego biegu pobyt w wysokich górach stanowi zupełnie inny świat. To nauka pokory, walki, ale też izolacja, wolność, oddychanie pełną piersią.
Wśród wielu wypraw tysiące kilometrów od rodzinnych Borów są miejsca, które będą himalaistce kojarzyły się z konkretnymi sytuacjami. Oczywiście nie można zapomnieć o wspinaczce, która była i będzie na zawsze zapamiętana jako ta pierwsza, decydująca o wszystkim późniejszym. Taką eskapadą było zdobycie Island Peak w nepalskich Himalajach. Szczyt ma wysokość prawie 6200 metrów, zatem wyprawa nie była bagatelą.
- Chciałam trochę poeksperymentować, sprawdzić własną odporność na wysiłek, temperaturę, warunki i tę dzikość, która otacza człowieka na pewnym etapie wspinania się - opowiada Justyna Wamke. - Motywowało mnie samo miejsce - Dach Świata, miejsce wyjątkowe, ponadto to jeden ze spektakularnych w zdobywaniu szczytów w pobliżu Mount Everestu. Ta wspinaczka miała zweryfikować moje chęci, możliwości, zapatrywanie się na tego rodzaju aktywność i plany bliższe czy dalsze. Udało się. Mogę, potrafię, chcę - tyle mogłam powiedzieć.
Island Peak był wielkim wyzwaniem. 1100 metrów w górę to wyczyn, który dla himalaistki był egzaminem. Start nastąpił kwadrans po północy, a wędrówka sprzyja przemyśleniom.
- Do wspięcia się na ten szczyt przekonały mnie dwie jej cechy - wspomina Justyna Wamke. - Numer jeden: usytuowanie między potężnymi Lhotse i Ama Dablam. Numer dwa: atrakcyjna, wywołująca pokłady adrenaliny trasa między głębokimi szczelinami i serakami, czyli ogromnymi bryłami lodu po pękaniu lodowca.
Gdy robiło się coraz bardziej stromo, bohaterka była na tyle rozgrzana, że zdjęła wierzchnią warstwę ubrania. Zimno jednak było wyczuwalne w dłoniach i palcach. Pojawiły się obawy o stan organizmu i nadzieja, że gdy wyjdzie słońce, krew w rękach będzie żywiej krążyła. To był także spory trening dla ramion. Trzeba było w stromych miejscach podciągać się rękami. Noc pozbawiła himalaistkę widoków na przestrzeń dokoła.
- O świcie, na wysokości 5800 m, wyciągnęłam czekan, raki i przywiązałam się do liny - snuje opowieść tucholanka. - Zaczął się najciekawszy odcinek wspinaczki urozmaicony szczelinami. Liczne lodowe sople stanowiły niebezpieczeństwo. Coraz ciężej było z oddechem w rozrzedzonym na tej wysokości powietrzu.
Ostatni odcinek wymagał użycia tzw. małpki, czyli jumaru - urządzenia zaciskowego. Zawieszone wcześniej liny poręczowe były nieodzowne. Trzeba było je napiąć, przesunąć jumaru i podciągnąć się. Przystanek był co dziesięć kroków. Gdy w zasięgu wzroku pojawił się wierzchołek, serce waliło jak dzwon. Już na szczycie ściana Lhotse zrobiła niewyobrażalne wrażenie. Wręcz przytłaczające swoim ogromem. To ponad trzy kilometry w pionie. W tym miejscu zginął Jerzy Kukuczka, gdy wspinał się z Ryszardem Pawłowskim. Tego ostatniego Justyna Wamke zna osobiście.
Wyprawa himalaistyczna to nie coś, do czego można przystąpić z marszu na zasadzie "powinienem/powinnam dać radę". Tu trzeba zastosować strategię małych kroków. Najpierw zacząć od odpowiedzi na pytanie, czy to naprawdę dobry pomysł na siebie, czy tylko zachcianka. Wyprawa wysokogórska to przedsięwzięcie wymagające zdrowia, czasu, przygotowań, generujące także spore koszty. To mnóstwo siedzenia w internecie, zdobywania informacji, czytania, szperania, w końcu ćwiczeń, nabywania doświadczenia już w terenie, oczywiście nie od razu w Azji.
- Należy ocenić surowo, obiektywnie poziom swoich możliwości tu i teraz, nie na wyrost - mówi tucholanka. - Nigdy nie wiemy, co się stanie, więc nie należy mierzyć sił na zamiary. Organizm na trasie może płatać różne figle, więc odpowiednia dawka pokory, nieufności nawet wobec własnych umiejętności jest wskazana. Ja zaczynałam od trekkingu w Tatrach. Przed poważną wyprawą w Himalaje cały rok trenowałam, poświęciłam wiele miesięcy na to, by w miarę pewnie jechać do Nepalu. Nie bez znaczenia są też ćwiczenia wydolnościowe, danie wycisku mięśniom. Warto też wykonać podstawowe badania płuc i krwi. Wyprawę wykluczają przede wszystkim niewydolność płuc i serca. Poza tym przeszkodą są częste migreny i nadczynność tarczycy. Oczywiście lęk wysokości i przestrzeni też skreślają taki wyjazd.
Kluczem do osiągnięcia celu, według naszej rozmówczyni, jest psychika. To tu, wedle przewidywań, mieści się ponad połowa potencjalnego sukcesu. Na siłę nie ma sensu udowadniać sobie czegokolwiek i to podkreśla Justyna Wamke. Owszem, zdrowie i sprzęt są ważne, ale decydująca część to osobowość, tzw. głowa, konsekwencja w planowaniu, motywacja i prawdziwa miłość do górskich przestrzeni.
W górach człowiek zdany jest przede wszystkim na siebie, dlatego powinien się zaopatrzyć tak, by poczuć się pewnie, bezpiecznie i by to, co niesie, było pomocne w osiągnięciu celu.
- Wszystko warto dobrać tak, by stanowiło pomoc, a nie zbędny balast - kontynuuje rozmowę Justyna Wamke. - Wykaz sprzętu, który powinien znaleźć się przy nas, jest bogaty. Pośpiech w takich przygotowaniach jest wielce niewskazany. Człowiek jest w stanie zabrać dużo, ale każdy element sprzętu powinien być doskonale dobrany i spersonalizowany.
Do wyposażenia na wysokogórskie wyprawy potrzebne są: bielizna merino, porządny śpiwór, apteczka, jednorazowe ogrzewacze, jedzenie liofilizowane, kask, raki, czekan, uprząż, karabinki wspinaczkowe, gogle lodowcowe, taśmy, przyrząd zaciskowy, ósemkę do zjazdu, pętlę, żele - wszystko oczywiście specjalistyczne. Tę listę można by wydłużyć. Warto popatrzeć na filmy instruktażowe, posłuchać ludzi doświadczonych w używaniu tego sprzętu w praktyce.
W górach może nas spotkać wiele nieprzewidzianych sytuacji. Najważniejsze jest to, by nie ulec dezorganizacji, panice, by zachować się profesjonalnie i wykorzystać wszystko, co ma się pod ręką, by wyjść z ewentualnej opresji.
- Zagrożenia mogą wynikać głównie z kilku czynników zewnętrznych - mówi tucholanka. - Trzeba mieć wzgląd na typ gór, drogę, niskie temperatury, które grożą odmrożeniami czy hipotermią. Czasami może załamać się pogoda, zejść lawina, lodowiec czy ściana mogą okazać się bardziej wymagające, niż zakładaliśmy. Może się to przełożyć na przewidywany czas dotarcia na szczyt. Możemy nabawić się infekcji czy urazów, w końcu dopada nas też wyczerpanie, brak tchu.
Justyna Wamke ma już duże doświadczenie. Czterokrotnie zaliczyła lodospady w Dolinie Białej Wody na Słowacji, siedem razy miała pod swoimi stopami Rysy (zimą i latem). Zdobyła także Baranie Rogi (Słowacja), Żabią Lalkę, bardzo stromy Kuluar Kurtyki w polskich Tatrach i Grossglockner - najwyższy szczyt Austrii. Miała też okazję wspinać się na Jurze z kimś wyjątkowym - Piotrem Tomalą - uczestnikiem zimowej wyprawy na K2, który swego czasu brał udział w akcji ratunkowej na Nanga Parbat, gdy znajdowali się tam Elizabeth Revol i Tomasz Mackiewicz.
- Gdy stoję na szczycie i pod sobą mam, wydawałoby się, całą ziemię, bezkresne niebo nad głową, wydaje mi się, że to jakaś magia - wyznaje himalaistka. - Czuję krystaliczne powietrze, potężną przestrzeń. Jestem z siebie dumna. Zaraz pojawia się też wrażenie, że mogę wspiąć się jeszcze wyżej. Mam świadomość własnego wysiłku i wiem, że jestem po prostu szczęśliwa.
Justyna Wamke jest rozpoznawalną postacią. Ludzie chętnie ją zapraszają na prelekcje, chcą słuchać jej opowieści o życiowej przygodzie. Tucholanka została też nominowana do tytułu Sportowca Roku przez "Gazetę Pomorską". Entuzjastka gór ma plany. Ma zamiar zdobyć szczyt należący do Korony Ziemi - najwyższą górę Andów i oby Ameryk, czyli Aconcaguę (6960 m n.p.m.). Wyprawa najprawdopodobniej odbędzie się na przełomie stycznia i lutego 2025 roku. Justyna Wamke udowadnia, że marzenia się spełniają; odkrywa miejsca, gdzie człowiek czuje się częścią dzikiej, niedostępnej i surowej natury, by z niej czerpać poczucie spełnienia i chcieć więcej.
1 0
Ta kobieta nie ma nic wspólnego z himalaizmem kto zapłacił za ten artykuł jakieś brednie to są proszę nie promować patologii
1 0
Kwintesencja polskiej górskiej patologii niemającej NIC wspólnego z jakimkolwiek polskim himalaizmem? Ktoś kto chodzi do Czarnego Stawu w La Sportiva G2 albo podaje w wywiadzie o której godzinie atakuje Island Peak za kilka miesięcy robi konkurecję jedynie kabaretom. Nie ma co się dziwić, że zapowiedziana Aconcagua nie wypaliła, mimo idealnej pogody. Psycholog tutaj już nie pomoże. Mało uleczalny przypadek.