Zamknij

Z Gostycyna: Psycholożka/pedagożka w rękawicach bokserskich! Joanna Wróblewska-Grudzina opowiada

15:19, 30.11.2023 Jarosław Kania Aktualizacja: 09:45, 01.12.2023
Skomentuj W Szkocji i w Polsce Joanna Wróblewska - Grudzina spotkała ludzi życzliwych. Dzięki nim może kontynuować pasję. W Szkocji i w Polsce Joanna Wróblewska - Grudzina spotkała ludzi życzliwych. Dzięki nim może kontynuować pasję.

Niezwykłą przygodę ze sportem walki opowiedziała nam mieszkanka Gostycyna Joanna Wróblewska-Grudzina. Jak kręte są ludzkie drogi i jak wielkim dobrem jest sport, można się przekonać, słuchając opowieści zatrudnionej w szkole pedagożki i psycholożki. Samozaparcie, konsekwencja i czasami trudne wybory są dowodem, że życie bywa po prostu barwne, choć niełatwe.

Bohaterka materiału swoją historią mogłaby obdarzyć niejednego ambitnego sportowca. Jest to o tyle opowieść wyjątkowa, że dotyczy mieszkanki Borów, która z daleka od kraju udowodniła swoją wielkość, której życie nie rozpieszczało, a gdy była na szczycie, trzeba  było dokonać trudnych wyborów i odmówić sobie szansy, by zapewnić stabilizację życiową najbliższym.

Potężna tragedia odmieniła rzeczywistość

Joanna Wróblewska-Grudzina pochodząca z naszego terenu mieszkanka Gostycyna, od najmłodszych lat lubiła oglądać w telewizji boks. Tak miała od dziecka, gdy jeszcze nie było warunków do tego, by na żywo oglądać idola czy jakąkolwiek walkę w ogóle. Trzeba  było czekać czasami w środku nocy czy nad ranem na relację live, ale warto było.

 - Co zabawne, nie cierpiałam wuefu i nie mam niczego na usprawiedliwienie - uśmiecha się. - Nie myślałam wówczas o tym, by czynnie coś zacząć robić, by podjąć aktywność. Po postu lubiłam patrzeć na ring. Musiało wydarzyć się coś, co mnie pchnie do jakiejkolwiek aktywności sportowej. Okazało się, że miało to być też ucieczką do przykrej rzeczywistości. Straciłam dziecko - córkę.

Straszny fakt i wyjazd do Szkocji w 2011 roku odmienił kobietę. Zrozumiała, że czas przepływa jej między palcami, zatem w Szkocji, dokąd wywędrowała z rodziną w sprawach zawodowych, okazał się czasem próby i jednocześnie późniejszego sukcesu.

W Szkocji rodzina zetknęła się z nową rzeczywistością, która szybko stała się znośną, wręcz sprzyjającą codziennością. Bohaterka postanowiła wziąć się za siebie z kilku względów. Zrozumiała, że najwyższy czas zacząć żyć aktywnie, robiąc - poza praca zawodową - to, co daje satysfakcję. Przy okazji sprawa najbardziej przyziemna - zrzucić zbędne kilogramy. Krótko mówiąc: żyć pełnią życia, szerzej otworzyć oczy na wszystko. Mąż Joanny, Tomasz Grudzina, zawsze wspierający żonę, również "podłączył się" do jej listy życzeń i wspólnie zaczęli prace nad sobą. Dodać warto jedno: we dwoje zrzucili około osiemdziesięciu kilogramów, co na pewno jest powodem do dumy.

 - Znalazłam klub bokserski w Szkocji. Był to Highland Boxing Academy w Iverness - opowiada. - Zanim wstąpiłam w klubowe szeregi, postanowiłam przygotować się kondycyjnie, by nie przyjść do trenera zupełnie z niczym. Chodziłam na siłownię, biegałam, brałam prywatne lekcje boksu. Początki były koszmarne, zero kondycji i lekkie pogubienie. Miałam moment kryzysowy, bo zrodziło się pytanie, czy to ma sens.

W końcu gostycynianka przestąpiła klubowy próg i od razu została rzucona na głęboką wodę - przy pełnym wsparciu sportowej braci. Zaczęła od treningów, później były sparingi - uwaga - z mężczyznami, choć w klubie boksowały  też inne przedstawicielki płci pięknej. Wsparcie szło nie tylko ze strony klubu. Również w pracy menadżer zgodził się na przesunięcie godzin pracy, by Joanna mogła zrobić swój trening. W przerwie obiadowej gostycynianka wyrabiała kilometry. Mało tego - ćwiczenia wykonywała nawet w biurze. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

Polish power

W klubie odbywały się wewnętrzne sparingi, które były wykładnią formy. W tych walkach najczęściej Wróblewska-Grudzina krzyżowała rękawice z zawodniczkami cięższymi do siebie. Wówczas Polka plasowała się w kategorii 65 kilogramów. Trener chwalił ją i określał jako "polish power". Same uderzenia Joanny także znalazły się w klubowych określeniach: "lewy prosty - szpital, prawy - kostnica". W końcu pojawiła się szansa oficjalnego występu między linami. Był to maj 2019 roku.

 - Trener zaproponował mi walkę pokazową podczas jednego z publicznych, popularnych wydarzeń - wspomina gostycynianka. - Moją przeciwniczką była Szkotka, z którą wygrałam, a statuetkę wręczył mi szkocki mistrz bokserski Gary Cornish.

Walka pokazowa, walka wieczoru i inne pojedynki kontrolne pozwoliły zawodniczce przygotować się do bokserskich mistrzostw Szkocji. Był to najtrudniejszy dotąd czas przygotowań: wzmożone treningi, siłownia, biegi, liczenie kalorii - jak to określa Joanna - "pilnowanie michy", by nie przekroczyć 900 kcal dziennie. Największy wyczyn był jednak na samych mistrzostwach.

 - Dwa miesiące przed czempionatem biegałam w lesie i doznałam kontuzji ręki - snuje swoją opowieść. - Pracowałam i trenowałam, jak się później okazało, z pękniętą kością. Byłam nieświadoma powagi sytuacji. Przed mistrzostwami, powiem nieskromnie, ale szczerze, byłam już na tyle uznaną zawodniczką, że rywalki rezygnowały z walk ze mną.

W samych mistrzostwach kobieta miała jedną rywalkę w ringu - z zaprzyjaźnionego klubu z Glasgow. Podczas wyjścia na ring, już po założeniu owijek i rękawic, wydarzył się dramat. Przypadkowe uderzenie przed samym pojedynkiem okazało się złamaniem pękniętej wcześniej kości. Tu Polka wspięła się na szczyt motywacji, siły, hartu ducha, wytrzymałości i odporności na ból.

 - To była moja życiowa szansa i nie chciałam jej zmarnować - wyznaje sportsmenka. - Starałam się walczyć prawą ręką, ból się nasilał, zaciskałam zęby, kończyna była pod rękawicą zniekształcona, kość się przemieściła. Wygrałam na punkty, endorfiny i adrenalina były silniejsze od bólu. Odebrałam medal, pozowałam do zdjęć króciutko, później w szatni omdlałam. Jedno było najważniejsze: zostałam mistrzynią Szkocji, choć okupiłam to cierpieniem. Warto było.

W szpitalu okazało się, że kość jest złamana, ale uszkodzone są też mięśnie, ścięgna i nerwy. Po operacji do dziś na przedramieniu widnieje potężna blizna po zszyciu.

 - Żona się biła, ja odczuwałem ciosy. Nie można tego opisać, co czułem podczas jej walki w mistrzostwach Szkocji - krótko mówi Tomasz Grudzina.

Niesforna, niepokorna, ale gotowa do poświęceń

 - W życiu ciągle mnie coś goni, choć refleksja czasami każe się zatrzymać, ale na krótko - mówi o sobie bokserka. - Moja prawda musi być najważniejsza i moja zdanie jest dla mnie priorytetem. Nie jest to może najlepsza cecha, ale taka jestem i pewnie taką pozostanę.

Ten imperatyw nakazał jej już trzy miesiące po operacji wrócić do treningów - wbrew zaleceniom lekarzy. I znów potwierdziło się, że początki nie są łatwe. Sportsmence wydawało się, że większa blokada jest w psychice, niż w ledwo co poskładanej ręce. Tu znów Wróblewska-Grudzina wspomina mężowskie wsparcie określone jako "przeciwdziałanie autodestrukcji, jaką sobie zafundowałam".

W  2021 roku nadszedł znów zwrot w życiu. Angielski Lonsdale Boxing Cup był kolejną szansą na sukces. Zawody miały odbyć się w listopadzie, jednak na dwa miesiące przed wydarzeniem padła ważna, ale niełatwa decyzja o powrocie do Polski, by dzieci rozpoczęły rok szkolny od września i nie musiały nadrabiać zaległości. Nad sportsmenką wygrała matka i z tego jest dumna.

 - Pozostał mi żal, ale uważam, że dobro dzieci jest najważniejsze. W Szkocji zostawiłam kawał życia, serca, wspaniałych ludzi, choć tu też nie mam prawa narzekać na cokolwiek. Jednak z Iverness mam jak najpiękniejsza wspomnienia - sportowy time of my life, jak mawiałam. Pozostały kontakty z ludźmi stamtąd - rozmowy, życzenia świąteczne, okolicznościowe rozmowy. Mąż zrekompensował mi po części tę stratę, sprawiając mi cudny prezent na urodziny - wizytę w Legionowie na sparingu i treningu z Krzysztofem Głowackim - dwukrotnym byłym mistrzem świata w wadze junior ciężkiej. To było wielkie przeżycie.

Mam tutaj swoje miejsce. W Tucholi działa szkółka Kęsika - Boxing Team Tuchola

Powrót to znów szukanie swojego miejsca w sportowym aspekcie. Szukała go w Chojnicach, ponadto też zaliczyła wątek bydgoski. Nie zagrzała jednak miejsca ani z jednym mieście, ani w drugim. W końcu spotkała Mikołaja Kęsika z Tucholi.

 - Podjęliśmy współpracę, trenowałam z nim od maja do sierpnia tego roku - tłumaczy pięściarka. - Wspólnie założyliśmy Grupę Tucholskiego Bosku Olimpijskiego. Poza nami dwojgiem jest także Mikołaj Cieślik. Informacje na temat można znaleźć na Facebooku na profilach Boxing Team Tuchola albo Boxing Joanna Wróblewska-Grudzina.

Zawodowo bohaterka związana jest ze szkołą. Jeszcze za granicą skończyła psychologię na Open University in Scotland, po powrocie do kraju zdobyła też uprawnienia psychotraumatolożki i arteterapeutki. Obecnie robi podyplomówkę w kierunku terapeuty pedagogicznego. Słowem: człowiek - orkiestra. Sama siebie określa jako osobę niestandardową, nietypową, ale pozytywnie nastawioną. Zatrudniona jest jako psycholożka w szkole i przedszkolu w Żalnie oraz w przedszkolu w Kęsowie.

- Pani ze szkoły, która boksuje. To może jakoś nie do końca odpowiada standardom czy stereotypom, ale ludzie mnie akceptują, uważając z przymrużeniem oka za wariatkę, szaloną dziewczynę z setką pomysłów, żywe srebro - podsumowuje rozmowę Joanna Wróblewska-Grudzina.  - Jestem szczęśliwa, pełna zapału i wierze, że najlepsze jeszcze przede mną. Brakuje mi tylko oficjalnej walki w Polsce. Plany muszą nas motywować do działania. Zwycięstwo wtedy smakuje najlepiej, gdy jest spełnionym marzeniem. 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%