Zamknij

101 lat pani Haliny! Mieszkanka gminy Cekcyn urodzona dokładnie 1 stycznia

20:07, 01.01.2025 Aktualizacja: 20:21, 01.01.2025
Skomentuj Halina Hinca obchodzi 101 urodziny. To mieszkanka Wysokiej w gminie Cekcyn. Halina Hinca obchodzi 101 urodziny. To mieszkanka Wysokiej w gminie Cekcyn.

Halina Hinca z Wysokiej obchodzi 101 urodziny. 

Co jest sekretem długowieczności Haliny Hincy z Wysokiej w gminie Cekcyn?

- Miód, piję regularnie herbatę z miodem i imbirem od lat. Druga sprawa to częsta modlitwa - wytłumaczyła nam seniorka, gdy odwiedziliśmy ją z okazji 100 rocznicy urodzin 12 miesięcy temu. Opowiadała wówczas o swojej religijności, o zamiłowaniu do  czytania książek o tematyce duchowej i cotygodniowej lekturze Tygodnika Tucholskiego i to bez okularów. Wówczas zaliczyła dwie imprezy urodzinowe! Jedną z nich wyprawiła jej w świetlicy lokalna społeczność. Drugą rodzina. To niebywałe, ale pani Halina, mimo kontuzji, wówczas zatańczyła z gośćmi.

Dziś możemy ogłosić, że pani Halina kończy 101 lat. Za nią znów odwiedziny rodziny, w tym wnuka Bartosza Puchowskiego z bliskimi. Dzięki niemu  już rok wcześniej poznaliśmy ciekawą historię babci. Przypomnijmy ją.

Halina Hinca z d. Edel

Urodziłam się 1 stycznia 1924 roku w Dębogórach na Kaszubach. Po wybuchu II wojny światowej 7 listopada 1939 roku za odmowę podpisania trzeciej grupy narodowościowej aresztowano całą naszą rodzinę czyli 10 osób w tym mego ojca, matkę, babkę i siedmioro rodzeństwa. Mój ojciec Jan Edel (ur. 23.11.1904r.), który był rolnikiem, został aresztowany przez sołtysa Gustawa Eglowa i Dornalda Eglowa zamieszkałych w tej samej wsi co nasza rodzina. Dwaj Eglowie wywieźli mego ojca Jana do Kościerzyny i tam ślad po nim zaginął. Prócz ojca, który prawdopodobnie został rozstrzelany pod Kościerzyną, pozostałe dziewięć osób zostało wywiezionych do wsi Szpaki koło Siedlec na terenie Generalnej Guberni. Tam zostaliśmy rozlokowani u polskich gospodarzy, po dwie osoby, ja zamieszkałam z młodszą siostrą Reginą. Pod koniec zimy, dokładnie 13 marca 1940 roku, jako najstarsza z rodzeństwa, mając wówczas 16 lat, zostałam wywieziona na roboty przymusowe do gospodarstwa rolnego w okolicach Królewca (Konigsberg). Najpierw samochodami ciężarowymi wywieziono nas ze wsi Szpaki do Warszawy. Tam nas badali i obcinali włosy jeśli ktoś miał wszy. Kazali nam się rozebrać, a rzeczy były odkażane w jakiejś takiej specjalnej maszynie. Potem wpuszczono nas do dużej łaźni, gdzie musieliśmy wziąć kąpiel (prysznice). Dano nam piżamy, a na drugi dzień wszystkie nasze rzeczy otrzymaliśmy z powrotem i przetransportowano nas koleją do Królewca. Po przybyciu na miejsce, skierowano nas do arbeitsamt czyli urzędu pracy. Była tam duża sala, w której stały ławki i krzesła. Kazali nam usiąść. Przez cały dzień przychodzili po nas niemieccy gospodarze, którzy wybierali sobie ludzi do pracy. Najszybciej wybrani zostali duzi i mocni mężczyźni, następnie dobrze zbudowane kobiety. Zostałam na samym końcu z jeszcze jednym kilkunastoletnim chłopcem. W końcu pod wieczór przyszedł pewien gospodarz i wybrał mnie. Jak się później okazało nazywał się Maks Fidel. Wziął mnie z tego pośrednictwa pracy na dworzec kolejowy, gdzie kupił mi szneka z glancem. Następnie wsiedliśmy do pociągu i jakiś czas nim jechaliśmy, ale jak długo i gdzie dokładnie, to tego już nie pamiętam, wiem że za oknem było już zupełnie ciemno. Pracowałam u tych gospodarzy około dwóch lat. Opiekowałam się lekko niepełnosprawną żoną gospodarza, która chodziła o kulach. Oprzątałam świnie, nauczyłam się doić krowy, wykonywałam różne prace związane z rolnictwem. Gospodarze mieli jednego syna, który był pilotem, służył w Luftwaffe. Odwiedził nas na święta Bożego Narodzenia. Kilka razy nadleciał też nad gospodarstwo samolotem, pewnie podczas ćwiczeń i machał białą chusteczką. Moja mama starała się o mój powrót na Kaszuby, bo w międzyczasie udało im się z Generalnej Guberni wrócić na Pomorze. Kiedy już uzyskano na to zgodę, gospodarz Maks Fidel napisał na kartce gdzie mam wysiąść i podał ją konduktorowi. Na odchodne dostałam jeszcze nową walizkę. Tak wróciłam do Dębogór. Tam pracowałam u innego Niemca, nazwiskiem Guba do końca wojny. Jak zbliżał się front, Guba uciekł obawiając się Rosjan. Wielu wówczas ludzi, zwłaszcza kobiet kryło się po piwnicach i ziemiankach. Z końcem wojny wyszłam za mąż za Leona Hincę. Dokładnie to 8 maja wzięliśmy cywilny, a 9 maja 1945 roku ślub kościelny.

W 1958 roku sprowadziliśmy się do Wierzchucina, zamieszkaliśmy w jednym z kolejowych domów. Mój mąż został wówczas zawiadowcą stacji w Wierzchucinie i był nim około dziesięciu lat. Od początku mieliśmy przydomową pasiekę, najpierw niewielką, która do 1997, czyli roku śmierci mego męża, powiększyła się aż do 150 uli i była rozstawiona w trzech miejscach: w Wierzchucinie, Mszanie i Gródku. Dużo było pracy przy pszczołach, wywoziliśmy je kilka razy do roku, czasem na rzepak, zawsze na lipę, a niekiedy też na wrzos. Na wrzos wywoziliśmy ule aż do Bąka na Kaszubach, gdzie były duże wrzosowiska. Trudno było wybierać ten miód wrzosowy bo ma konsystencję galaretowatą i aby wyszedł z ramek w pomieszczeniu musi być dość ciepło, do tego ramki trzeba zluzowywać takim specjalnym przyrządem, ale miód jest bardzo dobry, jeden z najlepszych. Może też dzięki niemu dożyłam 100 lat w dobrym zdrowiu?

(Piotr Paterski, fot. rodzina)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%