Młodzież z gminy Cekcyn uczy się tradycji wywodzących z Borów Tucholskich. Fot. Jarosław Kania
Gdy dziesiejsze czasy są gnaniem na krawędzi zawrotu głowy, a świat coraz bardziej staje się plątaniną rzeczywistości i wirtualu, powrót do korzeni wydaje się kwestią ważną i naglącą. Borowiackie dziedzictwo kultury jest bogate i spotkanie 7 grudnia miało na celu zaznajomienie przybyłych, w tym przede wszystkim najmłodszych, że warto pielęgnować to wszystko, co już dziś jest przeszłością, a w dobie współczesności wydaje się wręcz egzotyką.
Cekcyńska hala sportowa tym razem była miejscem, gdzie odbywały się podróże w czasie. W czasie znaczy niekoniecznie w przestrzeni, bo w tym przypadku cofnięcie się o całe dziesięciolecia, o ile nie wieki, dotyczyło lokalnych terenów. Tradycja zobowiązuje i tę myśl starano się przekazać podczas podsumowania realizowanego projektu pod nazwą "Borowiackie korzenie - tradycje, które nas łączą".
Parkiet hali podzielony był na dwie części - główną, gdzie w świetle scenicznych lamp były wystawiane inscenizacje i występy muzyczne oraz stoiska ulokowane pod ścianami hali. Swój udział w spotkaniu miała także publiczność, która najpierw zasiadła na trybunach, a później została przez organizatorów zaproszona na parkiet, gdzie najmłodsi mogli znaleźć szereg zajęć, a ich opiekunowie podziwiać ciąg wystaw i spróbować lokalnych wyrobów kulinarnych (swoje stoiska miały KGW z: Wysokiej, Zalesia, Ostrowa i Zielonki).
Ceremonii otwarcia dokonała dyrektorka GOK-u w Cekcynie Izabela Złotowska, która później przekazała mikrofon Annie Majrowskiej. Ta ze swobodą poprowadziła imprezę do końca, a działo się dużo i intensywnie. Obok dwóch wymienionych pań w zorganizowanie wydarzenia zaangażowały się: Magdalena Babińska, Beata Walenty, Justyna Barwik, Beata Skrodzka. Pomagał im Krzysztof Grzona.
Uwaga wszystkich była skupiona na scenie, a tam w pierwszej kolejności zaprezentowały się dzieci ze świetlic gminy Cekcyn. Towarzyszyły im opiekunki na co dzień prowadzące zajęcia w świetlicach wiejskich (grupa "Świetlicowych Babeczek"). Widowisko przedstawiało jeden dzień z życia borowiackiej rodziny. Autentyczności wszystkiemu dodała płynąca ze sceny borowiacka gwara. Trzy pokolenia włączyły się w ów dzień na scenie. Panie darły pierze, dzieci się bawiły, panowie grali w karty po pracy. Nie zabrakło codziennych, domowych sprzeczek, rozmów, zasad rządzących domostwem. Ważne, że każdy miał czas na rozmowę w prostych słowach. Był to dowód przykładnego życia w gromadzie. Tak więc w borowiackim fyrtlu każdy znał swoje miejsce, wyznawał określone idee, był przywiązany do wiary, wyrażał szacunek dla starszych, posłuszeństwo dla rodziców i dziadków.
Dzieci ze Szkoły Podstawowej w Iwcu potrafiły chwycić ze serce umiejętnością tańca. Zaprezentowały zestaw tańców ludowych, w tym m.in. poloneza, oberka, polkę. Był także taniec mietlarza (miotlarza), którego specyfikę wyjaśniła zaproszona na spotkanie Honorowa Obywatelka Tucholi, regionalistka Maria Ollick. Okazało się, że taniec wywodzi się z tradycji, gdy na potańcówce któryś z panów nie miał partnerki. Wówczas obtańcowywano miotłę. Maria Ollick opowiedziała też o słynnych swego czasu potańcówkach w Zamartem, w majątku p. Pawłowskich. To tam niejeden raz był odtańczony tzw. bocian, który młodym wróżył liczbę potomstwa.
Regionalistka towarzyszyła także na scenie Zespołowi Wokalnemu "Cisowianie", który zaśpiewał znane ludowe piosenki. W szeregu instrumentów muzycznych pojawił się wyjątkowy - diabelskie skrzypce (borowiackie gajdy), które w rękach Marii Ollick ożyły w rytm muzyki. Wyjątkowy przedmiot to wytwór rękodzielnika Andrzeja Mięsikowskiego.
Gdy część artystyczna się zakończyła, każdy mógł bezpośrednio wziąć udział w wydarzeniu, czyli spróbować i kulinariów, i zabaw czy gier przygotowanych przez organizatorów. Podziwiano dawne sprzęty na małej wystawie jak w skansenie, choć tu pod dachem. Próbowano dań przygotowanych przez panie w strojach ludowych. Oglądano plansze przedstawiające warsztaty kulinarne we wsiach gminy Cekcyn. Tu - obok Anny Majrowskiej - koordynatorką przedsięwzięcia była nauczycielka z cekcyńskiej szkoły podstawowej i założycielka szkolnego koła regionalnego - Marta Jeżewska - Duraj, która opowiedziała o specyfice tych działań, których efektem był raj dla podniebienia. Podziwiano także rękodzieło ludowe, a najmłodsi pracowali skrzętnie nad własnymi, małymi - wielkimi dziełami sztuki. Wzięli także udział w grze planszowej, gdzie odkrywano dzięki Borowej Ciotce skarby natury - na ziemi, w wodzie, pod ziemią.
Spotkaniu przyświecał też inny ważny cel. Swoje stoisko na piętrze mieli ludzie związanie z Fundacją DKMS. Do oddawania szpiku, by ratować ludzkie życie, namawiał ze sceny Marcin Krupa. W hali trwała promocja karty kulinarnej z przepisami na lokalne dania. Można było ją zdobyć, gdy zdobyło się osiem pieczątek świadczących o odwiedzeniu wszystkich stoisk w tym dniu. Na koniec nie zabrakło akcentu świątecznego - pojawił się św. Mikołaj, który szukał grzecznych dzieci. Okazało się, że w cekcyńskiej hali są wyłącznie tacy milusińscy, dlatego w drodze po podarki utworzył się szybko spory ogonek.
Maria Ollick zakończyła swoją opowieść słowami podkreślającymi, że możemy być dumni z borowiackiego dziedzictwa. Dlatego nie można pozwolić, by w dziejowym pędzie znikła pamięć o przeszłości - tej lokalnej, swojskiej, najbliższej. Świadomość własnych korzeni, tożsamości regionalnej to wielka sztuka.
[FOTORELACJA]5026[/FOTORELACJA]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz