Nie było to łatwe zwycięstwo, tylko droga pod górkę, ale pokonana w prawidłowym czasie mimo ciężkich podejść i przeszkód. Finisz raciążan był sprinterski i meta triumfalna. Tak można, wpisując się w retorykę biegów sportowych, opisać mecz raciążan w Sicienku. Ostatni kwadrans tego pojedynku to gra, którą w wykonaniu Borowiaków można by oglądać na dzień dobry i na dobranoc.
Gryf Sicienko - Rawys CEO Raciąż 2:5 (1:1). Bramki: Prusaczyk (45), samobójczy (53), Damian Rybacki (83,89), Kurs (87)
Rawys CEO: Lepak, Prusaczyk, Klessa (56 Stenwak), Narloch, Drewek (89 Nalewaj), Damian Rybacki, Kurs, Kerszk (65 Froelke), G. Kokoladze, Prondziński (46 Dominik Rybacki), Paprocki
Przez cały czas trwania meczu niebo płakało rzęsiście, a piłka na mokrej, pięknej murawie wyczyniała cuda i po koźle nabierała niemal naddźwiękowej prędkości. To, co przykuwało uwagę, zanim zabrzmiał pierwszy gwizdek, to obiekt Gryfa. Imponująca hala, stadion z trybunami i oświetleniem to wielkie wrażenie dla przybyłego pierwszy raz w to miejsce. Taki obiekt jak na tak niewielką miejscowość to rzecz niezwykła.
Bohaterami widowiska byli jednak ludzie, nie obiekty, zatem po pierwszym nieodpartym wrażeniu skupienie dotyczyło wyłącznie tego, co się dzieje na murawie. Nie od razu obie ekipy się odsłoniły, mając na uwadze możliwość oddawania przez rywala strzałów z daleka. Przy tak śliskiej murawie obawiano się różnego rodzaju niespodzianek, jak choćby przy pierwszym golu dla Gryfa. Zanim jednak padł gol, raciążanie mieli okazję dwa razy uprzedzić przeciwnika w kwestii trafień. Najpierw Oskar Klessa uderzył centymetry obok słupka, później świetnie bezpośrednio z rzutu wolnego strzelił Mateusz Paprocki, jednak bramkarz miejscowych nie zawiódł.
Gospodarze cieszyli się w 15 minucie, bo pomocnik Gryfa uderzył mocno sprzed pola karnego, a piłka po koźle trafiła w ręce Jakuba Lepaka, jednak ten ją "wypluł" prosto pod nogi napastnika gospodarzy, który nie zmarnował takiej okazji i uderzył na 1:0. Dodajmy, że tak naprawdę był to jedyny w pierwszej połowie groźny strzał graczy z Sicienka w światło tucholskiej bramki.
Raciążanie parli spokojnie do przodu, jednak nie umieli znaleźć sposobu na Gryfa, który cofał się całą drużyną, robiąc zaporę nie do przejścia przed polem karnym. Mimo to Rawys CEO zagroził kilka razy wyrównaniem. Guladi Kokoladze w 19 minucie strzelił głową obok słupka, dwie minuty później raciążanie w wybornej akcji zachowali się w sposób niezrozumiały. Zamiast prostym, silnym strzałem zakończyć wszystko, bawili się z piłką, przekładali z nogi na nogę, kierowali ją krótkimi podaniami do kolegi. Dwa razy taka zabawa z futbolówką wywołała irytację na ławce rezerwowych i jest to całkiem zrozumiałe.
Także miejscowi próbowali atakować z kontry. Dwa razy przed pole karne musiał wybiec Lepak, by oddalić niebezpieczeństwo. W 25 minucie kolejna akcja gości spełzła na niczym, bo świetnie, ostro bitej piłki wzdłuż linii bramkowej nie miał kto wepchnąć z bliska do siatki. Trener Andrzej Borowski dokonał kwadrans przed przerwą roszad na murawie, przesuwając zawodników albo zmieniając ich na skrzydłach. Dało to taki efekt, że Rawys CEO strzelił na wyrównanie, a uczynił to w niemal ostatniej akcji pierwszej połowy Tomasz Prusaczyk technicznym strzałem zza pola karnego. Wcześniej jeszcze starszy z gruzińskich braci miał dwie okazje, ale dla niego bramka była jak zaczarowana. To nie był mecz tego zawodnika, ale i takie się zdarzają. Jeśli najlepszego strzelca potrafią zastąpić inni i mecz jest wygrany, można tylko gratulować. A tak się stało w drugiej połowie.
Fatalny był początek drugiej odsłony, gdy w 47 minucie raciążanie nie dopilnowali napastnika, który miał dużo czasu i miejsca, by dokładnie przymierzyć i wyprowadzić zespół po raz drugi na prowadzenie. Sześć minut po tej akcji pech gospodarzy pomógł wymiernie gościom. Podczas rzutu rożnego bramkarz Gryfa piąstkował piłkę, ale nabił ja na plecy nabiegającego obrońcy. Futbolówka trafiła do bramki. Remis sprawił, że trudno było wskazać drużynę, która przypieczętuje swój występ sukcesem. Dużo szczęścia Borowiacy mieli w 58 minucie, gdy Marcin Kurs wybił piłkę sprzed linii brakowej. Mateusz Kerszk wkrótce doznał kontuzji kolana i była to strata Rawysa CEO.
Losy meczu wciąż pozostawały nierozstrzygnięte, ale z minuty na minutę raciążanie łapali w końcu swój rytm po długim okresie bezowocnej gry w tym meczu. Przede wszystkim gra zaczęła kleić się w środku boiska. Zlikwidowano dziurę w tej części placu gry, sami piłkarze byli bardziej mobilni i komunikatywni. Gra nabrała rumieńców. Potwierdziły to dwie akcje z 75 i 77 minuty, na razie jeszcze bez efektu, ale na pewno dające przedśpiew tego, co nastąpiło potem. Wystarczyło kilka podań na dobieg, w tempo, by droga do bramki stała się bardziej przystępna.
Od 83 minuty nastąpił kataklizm Gryfa. Miażdżąca maszyna ataku Rawysa CEO zadziałała na pełnych obrotach i w ciągu niecałych siedmiu minut padły trzy bramki, które potwierdziły, że Borowiacy są mocni nie tylko fizycznie i piłkarsko. Ich psychika i motywacja to jakiś fenomen. To zespół, który potrafi popadać ze skrajności w skrajność, dając maksimum emocji - od złości po euforię.
Skuteczną kanonadę otworzył Damian Rybacki, który otrzymał prostopadłe podanie, wyszedł sam na sam z bramkarzem i podciął piłkę, a ta trafiła do bramki. Wynik podwyższył Marcin Kurs płaskim strzałem z linii pola karnego. Dzieła dokończył znów starszy z braci Rybackich, wykorzystując podanie młodszego brata Dominika. Gospodarze po okresie efektywnej gry nie byli w stanie zatrzymać nawałnicy raciążan. Rawys CEO pozostaje niepokonany od czterech kolejek. Ostatni kwadrans jego gry to czysta wirtuozeria połączona ze skutecznością.
[FOTORELACJA]4667[/FOTORELACJA]
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Jarosław Kania [email protected]