Zamknij

Z przepustką do nieba. Pilot z Tucholi! ARTYKUŁ/ZDJĘCIA

19:05, 12.02.2022 Aktualizacja: 19:06, 12.02.2022
Skomentuj Łukasz Wołejko, a obok lotnicze zdjęcie z samolotu wykonane podczas przelotu na Tucholą. Łukasz Wołejko, a obok lotnicze zdjęcie z samolotu wykonane podczas przelotu na Tucholą.

Licencja pilota w ręku to przepustka do nieba – dosłownie. Łukasz Wołejko z Tucholi czynnie uprawia swoją pasję od lat, a teraz prawie zwieńczył dzieło, bo to tylko kolejny etap realizacji długoletniej miłości do latania. 
 

Łukasz Wołejko z Tuchoili od dziecka patrzył w niebo i widział na nim to, co stanowiło jego marzenia – latające maszyny. Gdy dorósł, miał okazję zostać najmłodszym szybownikiem w kraju. Dziś Wołejko jest 23-letnim inżynierem automatyki i robotyki, absolwentem Wydziału Fizyki, Astronomii i Informatyki Stosowanej UMK w Toruniu. Pracuje jako programista. Nauka i zarobek – owszem, są niezbędne, ale ten młody mężczyzna jest człowiekiem z pasją, który konsekwentnie realizuje marzenia. W 2013 roku dokonał pierwszego lotu samodzielnego, dwa lata później mógł już cieszyć się licencją szybowcową.

 - Podczas studiów musiałem pomyśleć o tym, co dalej i w jaki sposób będę zarabiał na życie – opowiada Łukasz Wołejko. - Praca zarobkowa przecież pozwoliłaby mi na realizację hobby. Był to czas przerwy od latania, od samolotów. Zbierałem środki na podjęcie szkolenia, którego zakończeniem byłaby licencja samolotowa.

Po szkoleniu szybowcowym w Grudziądzu nadszedł czas na obranie innego kierunku, choć w tej samej odległości od domu – tym razem w Bydgoszczy. Tam w szkole latania na terenie portu lotniczego Wołejko mógł przebywać w przestrzeni regularnego ruchu lotniczego. Z jednej strony wyzwanie, z drugiej przygoda. Mowa o lataniu, ale jeśli chodzi o koszty, to trzeba twardo zejść na ziemię. Wydatki na wszelkie działania związane ze zdobyciem licencji samolotowej znacznie przewyższają szkolenie szybowcowe. Obejmują: kilkadziesiąt godzin nauczania teorii zakończonych egzaminem, 45 godzin latania (25 godzin z instruktorem, 10 samodzielnie i tyle samo tzw. dolatania w celu utrwalenia ważnych nawyków).

 - Szkolenie praktyczne to równie szeroki zakres obowiązków przyszłego pilota – mówi tucholanin. – Składa się ono z trzech głównych części: latania po kręgu, lotów związanych z sytuacjami awaryjnymi i lotów nawigacyjnych po określonych trasach. Nie ukrywam, że to ostatnie pokonywanie trasy przynosi najwięcej radości i jest najciekawsze. Latałem nad: Piłą, Gdańskiem, Toruniem, Poznaniem, Płockiem. Nie zabrakło oczywiście lotu nad Borami Tucholskimi.

 Trzy loty nad Tucholą

Nieczęsto słyszy się warkot silnika lotniczego nad Tucholą. Od dziś będzie wiadomo, że latem 2021 roku jeden z takich dźwięków wydawał motor małego samolotu, popularnej cessny 150, którą pilotował nie kto inny, jak Wołejko.

 - Niezwykłą przyjemnością były trzy loty nad Tucholą – wspomina pilot. – Oczywiście to nie jest tak, że danego dnia szkoleniowego leci się tam, dokąd się chce. Wszystko należy wcześniej ustalić z instruktorem. Bierze się pod uwagę kilka ważnych aspektów technicznych, przede wszystkim te gwarantujące bezpieczeństwo, jak pogoda czy stopień trudności lotu – w końcu wciąż się szkoliłem i zdobywałem doświadczenie.

Rozmówca przyznaje, że o pobycie na tucholskim niebie wiedzieli najbliżsi i to oni zadzierali głowę w oczekiwaniu na mały kształt samolotu. Wiedział wcześniej, skąd będzie obserwowany i udało mu się zaprezentować nad stolicą Borów. Leciał nad miastem, okrążył Głęboczek, pomachał skrzydłami. Wszystko na bezpiecznym i dopuszczalnym pułapie między 300 a 500 metrami. Z sentymentalnych podróży Wołejko szczególnie ciepło wspomina również lot do Grudziądza, gdzie na lotnisku Lisie Kąty szkolił się przed laty. Tym razem jednak zamiast szumu powietrza opływającego kadłub miał w kabinie odgłos pracującego silnika spalinowego.

Mały samolot na wielkim lotnisku

Jednym z wymogów na uzyskanie licencji był samodzielny lot na odległość 150 mil z wykonaniem dwóch lądowań z pełnym zatrzymaniem. Młody lotnik wspomina szczególnie jedną trasę: Bydgoszcz – Piła – Poznań. Pierwszy raz w życiu Łukasz Wołejko samodzielnie lądował małym samolotem dwumiejscowym na międzynarodowym lotnisku komunikacyjnym Poznań – Ławica. Duże lotnisko, dwa wielkie pasy startowe, duże maszyny pasażerskie w sąsiedztwie – wszystko to wymagało skupienia uwagi i jednocześnie dawało potężną dawkę adrenaliny.

 - Było to dla mnie nie lada przeżycie – uśmiecha się. – Wszystko poszło zgodnie z procedurami, ale mała, pilotowana przeze mnie cessna na tak wielkim lotnisku wydawała się jak zagubiony drobiazg. Nigdy tego nie zapomnę. Stres z jednej strony, z drugiej satysfakcja i poczucie spełnienia.

Egzamin jak z płatka

Początek lipca i wyjazd do Warszawy na egzamin stanowi przełom w życiu Borowiaka. Podszedł on do egzaminu na uzyskanie licencji o nazwie PPL(A) – pilota samolotowego turystycznego. Był to test komputerowy z dziewięciu przedmiotów obejmujących m. in. prawo lotnicze, łączność, zasady lotu. Wymagane minimum na zdobycie licencji to 75%. Poszło rewelacyjnie - wynik niemalże 100%. Po dwóch miesiącach od tego wydarzenia nastąpił egzamin praktyczny – za sterami samolotu. Trasa – tym razem ta najważniejsza – przebiegała nad Tucholą, Terespolem Pomorskim, Bydgoszczą. Łącznie było to półtorej godziny egzaminacyjnej, podniebnej podróży.

 - Moim egzaminatorem była legenda lotnictwa Bogusław Węgierski – opowiada tucholanin. – To wielka postać, świetny pedagog przyszłych pilotów, aktywny zawodowo od 1965 roku, doświadczony profesjonalista. Wiele mu zawdzięczam.

Jest licencja – co dalej?

Celem Łukasza Wołejki jest lotnictwo akrobacyjne. Młody pilot ma stały kontakt z czołowymi akrobatami w Polsce i nie tylko, jak choćby z Arturem Kielakiem – stałym bywalcem wielu pokazów lotniczych.

 - Wymieniam się opiniami i uczę się do Artura wielu postaw, podejścia do kilku kwestii w lotnictwie i nie tylko – przyznaje Łukasz Wołejko. – Jest on dla mnie autorytetem i podczas obecności na imprezach lotniczych ten światowej klasy pilot zawsze znajduje dla mnie czas.

W czasie studiów rozmówca "Tygodnika" miał krótką przygodę ze spadochroniarstwem. Nie był to żaden wymóg, ale coś, co uzupełni podniebne doświadczenia młodego lotnika. Tucholanin skoczył ze spadochronem trzy razy z pułapu 800 metrów.

 - Lotnictwo czuje się w każdej komórce, w głowie, mięśniach, sercu – kończy rozmowę pilot z Tucholi. – Jestem człowiekiem szczęśliwym i mogę powiedzieć, że już spełniłem marzenia, a wierzę, że wiele przede mną. Chcę się piąć coraz wyżej – jak to w lotnictwie.

(Jarosław Kania, fot. (jk), arch. prywatne)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%