Tucholanka Tuchola – Fala Świekatowo 7:4 (1:3). Bramki: Budzyński (6,85,87), P. Kaszczyszyn (63,67), Krygowski (73,81)
Ten mecz przejdzie do historii klubu i będzie zapamiętany na długie lata. Zaległe spotkanie ze świekatowianami, które odbyło się w zeszłym tygodniu, nie zapowiedziało na początek tak skrajnych emocji – od zwątpienia po euforię po ostatnim gwizdku.
Miejscowi piłkarze od pierwszych minut byli stroną przeważającą. Montowali ataki skrzydłami, zaś aktywny Patryk Nitka z doświadczonym Patrykiem Kaszczyszynem dawali się we znaki obronie gości. W 6 minucie pierwszy z wymienionych tucholan został sfaulowany, wchodząc w pola karne prosto przed bramkarza. Gracz Fali otrzymał tylko żółtą kartkę. Borowiacy kontrolowali przebieg meczu, jednak mimo kilku dynamicznych wejść nic nie wskórali. Fala odpowiedziała w ciągu kwadransa tylko dwoma wejściami w „szesnastkę” gospodarzy. Jeden strzał pięknie wybronił Wiktor Kęsik. Kilka razy futbolówkę już widziano w siatce przyjezdnych, jednak brak szczęścia był tu decydujący i jak się potem okazało – fatalny dla tucholan, choć tylko do czasu.
W 18 minucie brak skuteczności zemścił się – płaski strzał z pola karnego przyniósł radość gościom. Dwie minuty później bramkarz Fali w ostatniej sekundzie wysupłał futbolówkę spod stopy Patryka Kaszczyszyna. Niecałą chwilę potem piękny strzał oddał Patryk Nitka – wciąż bez efektu. Błąd bramkarza Fali dał wyrównanie; po wypuszczeniu piłki z rąk ta trafiła po szybkim podaniu do Krzysztofa Budzyńskiego, który lekko podbił futbolówkę w stronę bramki. Tucholanie wciąż atakowali i grali lepiej, ale bramki zdobywali przyjezdni. W 32 minucie borowiacki obrońca nie zdążył za wbiegającym napastnikiem ze Świekatowa i znów miejscowi przegrywali. Gol do szatni po bliźniaczym błędzie defensywy, gdy zamykający akcję pomocnik Fali spokojnie trafił głową, podłamał gospodarzy tuż przed zejściem do szatni.
Pół godziny chwały
Wydawało się, że gwoździem do trumny tucholan w tym spotkaniu był początek drugiej połowy, gdy Fala znów skutecznie uderzyła – strzał przy słupku dał przewagę aż trzech bramek gościom. Nikt wówczas nie myślał, że tucholanie dokonają niemożliwego. Każdy przewidywał, jak zagrają goście - „zamurują” bramkę, utrudniając grę miejscowym sportowcom, zagęszczając pole, rodząc nerwowość tucholan, chaos, pośpiech, z którego nic nie wyniknie. Do końca meczu pozostawało niecałe pół godziny, gdy Tucholanka zaczęła się dźwigać z kryzysu, by w glorii zakończyć ten niezwykły bój. Taktyka Fali była pozornie skuteczna, ale na kłopoty... Kaszczyszyn. To on zadał pierwszy cios, po którym cały zespół Grzegorza Ogiegły powstał z kolan. Mateusz Materac oddał strzał w słupek, wspomniany tucholski napastnik dobił futbolówkę z bliska. Piłkarskie profesorstwo Patryka Kaszczyszyna mogło być drugi raz oklaskiwane, gdy sprytny strzał z pola karnego zbliżył gospodarzy do remisu – brakowało jeszcze jednego trafienia, by ratować choć punkt w tym pojedynku. Graczom ze Świekatowa strach zajrzał w oczy, grunt zaczął się palić pod nogami, a Borowiacy zaatakowali desperacko bramkę gości. Można tylko było się obawiać podjętego ryzyka i zbytniego odsłonięcia się w obronie – kontra Fali mogła być zabójczo skuteczna. Jednak w tyłu czuwał nad wszystkim Łukasz Giłka i jego koledzy, którzy rozprowadzali podania na tyle dokładnie, że w końcu padł remis, po nim następne gole dla Tucholanki.
Gol na wyrównanie byłby ozdobą niejednego mundialu. Dariusz Krygowski potężnie uderzył z linii pola karnego. Futbolówka uderzyła w poprzeczkę, potem w grunt i trafiła do siatki. Szał radości rozniósł ławkę rezerwowych i kibiców. Piłkarze Fali czuli, że są w poważnym kryzysie; nie potrafili przebić się przez defensywę Borowiaków, za to ci miażdżyli nadal rywala, przejmując zupełnie inicjatywę. Raz tylko świekatowianie zagrozili bramce tucholan w tej części spotkania – w 77 minucie futbolówka została oddalona w aut niemalże z linii bramkowej. Odpowiedź Borowiaków w końcówce była jednak druzgocąca dla gości – w ciągu sześciu minut tucholanie jeszcze trzy razy pokonali bramkarza przyjezdnych. Strzelcami byli Dariusz Krygowski i dwa razy nieomylny Krzysztof Budzyński.
Trener Ogiegło nie krył łez wzruszenia w obliczu takiego triumfu; trybuny na stojąco oklaskiwały bohaterów, bo na takie miano zasłużyli tucholanie. Mecz ukazał w całej krasie piękno sportu – dramat jednych, triumf drugich; udowodnił, że gra się do końca i można dokonać cudu na murawie dzięki silnej wierze, konsekwencji i determinacji. Zawodnikom Fali można było tylko współczuć – Tucholanka była nie do zatrzymania.
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu tygodnik.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz