Zamknij

Tatiana Morozova, artystka z Grodna, w rozmowie z "Tygodnikiem Tucholskim": Ich bito jak mięso, łamano kości, byli okładani pałkami"

14:13, 07.09.2020 K.T Aktualizacja: 14:50, 07.09.2020
Skomentuj

– Media Łukaszenki szczują na ludzi i stale opisują sytuację tak, że Polska czy Litwa zapłaciły wszystkim protestującym. Według tych relacji Polska chce zająć Grodno i cały obwód – opisuje dla "Tygodnika" malarka, która rok temu gościła w Tucholi. Opowiada nie tylko o tępej propagandzie. Tatiana Morozova 9 sierpnia była na placu Lenina w Grodnie. Widziała, jak milicjanci bili ludzi, a następnie wpychali ich do furgonetek z czarnymi szybami. Potem w ciszy wyszła z setkami innych kobiet na ulice swojego miasta. Tak zaczęły się protesty, które na Białorusi trwają do dzisiaj.

Tatiana Morozova, malarka z Grodna, Tucholę odwiedziła w kwietniu 2019 roku. Wtedy, w Tucholskim Ośrodku Kultury, odbyła się wystawa jej prac. W ostatnich dniach sierpnia br. "Tygodnikowi" udało się skontaktować z artystką. Co aktualnie dzieje się na Białorusi? Tatiana, odpowiadając na pytania, przedstawia rzeczywistość, z jaką muszą mierzyć się nasi sąsiedzi zza wschodniej granicy*.

"Tygodnik Tucholski": Tatiano, co w tej chwili dzieje się na Białorusi? Jak oceniasz ostatnie tygodnie?

Tatiana Morozova: To, z czym mamy aktualnie do czynienia na Białorusi, wychodzi poza ramy zrozumienia. Nasze życie zmieniło się jednoznacznie. Trzeba zaznaczyć, że nasi rodzice nie reagują tak ostro, jak młodzi, ponieważ będąc starszym pokoleniem, wychowanym w ZSRR, nawykli do uległości. Boją się wszystkiego, czego tylko można, otaczają się lękami, zadają kolejne pytania: Raptem utracimy emeryturę? Raptem będzie rządzić ktoś jeszcze gorszy? Raptem wybuchnie wojna domowa? Wśród starszego pokolenia jest aktualnie wiele obaw. 70 lat radzieckiej władzy przekształciło ich w niewolników. Potem nastały ciężkie, głodowe wręcz lata 90. Dlatego starsi nadal uważają czasami, że żyją stosunkowo nieźle, mimo że odbierają mizerne emerytury.

Na szczęście na Białorusi urosło w końcu nowe, młode pokolenie, które nie chce żyć jak przedtem, chce demokracji, chce przemian, chce demokratycznych wartości, chce, żeby nasz kraj rozwijał się. Dla tych ludzi ważna jest też współpraca gospodarcza z Europą. Przy czym nikt nie zamierza ostatecznie zrywać stosunków z Rosją, jak to podnosi się w mediach. Rozumiemy, że jesteśmy od niej bardzo zależni i politycznie, i ekonomicznie. Doprowadził do tego Łukaszenka przez 26 lat rządów. W Białorusi bardzo duży odsetek ludności to Rosjanie, sama mam krewnych w Rosji. Stosunki z Rosjanami zawsze były bardzo dobre. Lecz właśnie z ludźmi, a nie z Kremlem.

Wierzysz w oficjalne wyniki wyborów?

TM: 9 sierpnia działy się rzeczy okropne. Wybory zostały w całości sfałszowane i ludzie o tym wiedzieli. Dlatego powstała platforma on-line "Głos", aby pokazać realne wyniki. Ludzie ubierali białe taśmy i szli z nimi na wybory, żeby niezależni obserwatorzy ich widzieli. Obserwatorzy mieli fotografować tych wyborców razem z dowodem osobistym, aby później podać wyniki na platformie "Głos". Niestety niezależnych obserwatorów po prostu wypędzano ze szkół, w których znajdowały się komisje wyborcze.

Tatiana Morozowa tłumaczy dalej, że w komisjach wyborczych najczęściej zasiadali dyrektorzy szkół i nauczyciele, którzy na Białorusi nie mają niestety zbyt wielkiego zaufania społecznego.

Oni zawsze byli u nas bojaźliwi, otrzymują mizerną pensję od państwa

– dodaje Morozova.

W Grodnie, gdzie mieszka Tatiana, jedną z niezależnych obserwatorek była jej przyjaciółka, sąsiadka.

Co działo się w twoim mieście w dniu wyborów? Gdzie wtedy byłaś?

TM: Wieczorem ludzie zaczęli podchodzić pod szkoły, żeby sprawdzić protokoły z wynikami. Nikt ich jednak nie wywiesił. Pojawił się za to OMON, który przeganiał i łapał niektórych mieszkańców. To było straszne. Podjeżdżały mikrobusy z ciemnymi szybami, do których wpychali ludzi. Z przyjaciółką poszłyśmy do szkoły nieopodal naszych domów. Było strasznie, wkoło pełno milicji, ale na szczęście nas nie złapali. Wróciłyśmy i razem z mężami czekałyśmy, co się dalej wydarzy. Część mieszkańców Grodna poszła na plac. Dochodziły do nas informacje, że OMON bije i łapie tam ludzi. Nie mogliśmy dłużej siedzieć z założonymi rękami. Zostawiliśmy dzieci w domu i pojechaliśmy tam, na plac Lenina. Maksym źle chodzi [mąż Tatiany przeszedł niedawno operację kolana – red.], więc usiedliśmy w parku koło placu, a mąż przyjaciółki poszedł zobaczyć, co tam się dzieje. Wokół nas siadali kolejni ludzie, dużo młodzieży. I nagle usłyszeliśmy krzyki, wszyscy zaczęli biec. Obok przebiegł mąż przyjaciółki i krzyknął tylko: biegnijcie! Nie mogliśmy z mężem uciekać, ale jakimś cudem dokuśtykaliśmy do samochodu. Obok cały czas biegli ludzie. OMON łapał wszystkich po kolei.

Tatiana opisuje dalej, że od 9 do 11 sierpnia internet w Grodnie został całkowicie odłączony. Wspomniana wcześniej platforma "Głos" nie mogła zadziałać. 12 sierpnia pojawiły się dodatkowe serwery i możliwość korzystania z niektórych komunikatorów. Na ulicach cały czas była milicja i OMON. Łapanki zaczynały się pod wieczór. Kiedy wrócił dostęp do internetu, zaczęły spływać nowe wiadomości.

11 sierpnia wieczorem zaczął pojawiać się internet. A 12 ludzie zastygli w niemym horrorze, kiedy zobaczyli, co działo się w katowniach, w awtozakach [autobusy służące do przewożenia zatrzymanych – red.] i w innych miejscach. Bito i męczono ludzi, poddawano ich okropnym katuszom, zwłaszcza tych, których złapano w nocy z 10 na 11 sierpnia. To było coś niewiarogodnego, ich bito jak mięso, łamano kości, byli okładani pałkami. Tak kobiety, jak i mężczyźni

– opisuje Morozova. OMON zatrzymywał w Grodnie "jak leci", także przypadkowe osoby, które wyszły do kawiarni albo wracały z pracy.

Nie mogliśmy zrozumieć, jak takie rzeczy mogą dziać się w centrum Europy

– dodaje Tatiana...

To fragment wywiadu z Tatianą Morozovą. Całą pierwszą część rozmowy znajdziesz jedynie w "Tygodniku Tucholskim" z 3 września. Druga część wywiadu ukaże się już 10 września.

* Z Tatianą Morozovą rozmawialiśmy za pośrednictwem e-maila. Malarka odpowiadała w języku polskim. Część wypowiedzi zostało przeredagowanych na potrzeby zachowania zasad poprawnej polszczyzny. Redakcja nie ingerowała w sens wypowiedzi rozmówczyni.

Tatiana Morozova urodziła się w 1979 roku. Z wykształcenia jest prawniczką, ale jak sama mówi, już dawno nie wykonuje wyuczonego zawodu. Obecnie zajmuje się malarstwem. Pracuje w domu w swojej pracowni. "Uwielbiam to, czym się zajmuję" – podkreśla. Jej mąż Maksym to również z wykształcenia prawnik. Jeszcze w tym roku kierował firmą z branży budowniczej. "Niestety rzeczywistość na Białorusi jest taka, że prywatny biznes czekają problemy na każdym kroku. Prowadzenie firmy stało się wprost niemożliwe. Mąż zdecydował się sprzedać firmę" – tłumaczy Tatiana. Maksym planował już latem wyjechać do Anglii, lecz na domiar złego przytrafiła mu się kontuzja kolana. Musiał przejść operację i aktualnie nie pracuje. Morozovowie mają syna Romana, który uczęszcza do 5 klasy szkoły podstawowej. Mama Tatiany jest pedagogiem na emeryturze. Rodzice Maksyma to lekarze, też na emeryturze. Ojciec jest chirurgiem, który jeszcze operuje i wykłada na uniwersytecie. Matka Maksyma jest kardiologiem, pracuje w prywatnym centrum medycznym

Tłumy protestujących na placu Lenina w Grodnie, fot. TM.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

Sąsiad Sąsiad

1 0

Kilka lat temu Łukaszenka powiedział-nawet jeśli cały świat wystąpi przeciw Łukaszence,on i tak zostanie prezydentem jeśli tego zechce.
W mojej ocenie próba włączenia Białorusi w struktury UE i co za tym idzie Nato,to gwarantowana wojna z Rosją i oberwie się oczywiście nam.dobry przykład mamy niedawno z Ukrainą tylko na szczęście nie doszło do nas.
Lepiej w ich sprawy się nie mieszać mimo ze przykro się na to patrzy. 22:11, 07.09.2020

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%