Jak mówił, kiedy czegoś nie znamy, to się tego boimy. Ale kiedy "to coś" oswoimy, przestajemy czuć strach, zaczynamy się tym interesować, z czasem nawet lubić. Podróżnik, opowiadając o przeżytych przygodach, podkreślał, jak ważna jest szeroko pojęta asymilacja, poznawanie innych kultur i ich wzajemne przenikanie. W odkrywaniu świata najważniejsi są napotkani po drodze ludzie. Ich inność nie jest niebezpieczna czy straszna, jest niezbędna do wspólnego życia.
Sam o sobie mówi, że jest gadułą. I rzeczywiście, w istocie tak jest! Spotkanie z Jarosławem Kretem: podróżnikiem, dziennikarzem, autorem książek, a dla niektórych "panem od pogody", które odbyło się w ubiegły piątek (24 września) w Bibliotece – Centrum Kultury i Promocji Gminy Lubiewo trwało blisko 4 godziny! Otwartość na ludzi, nieskończona energia do opowiadania wciągających historii, chęć budowania relacji z odbiorcą – tak odebraliśmy Jarosława Kreta już po kilku chwilach uczestnictwa w spotkaniu. Dziennikarz podróżuje od czasu studiów, czyli od niespełna 40 lat. Przemierzył świat wzdłuż i wszerz.
W czasie piątkowego wieczoru w Lubiewie opowiedział masę ciekawych historii o poznanych ludziach, przeżytych w Indiach, Egipcie czy na Madagaskarze przygodach. Mówił też o kulturach w różnych zakątkach świata i o tym, na jak wielu płaszczyznach potrafią się one przenikać. Część opowiadań znajdziesz w najnowszym "Tygodniku Tucholskim". Tutaj, na tygodnik.pl również przytoczymy jedną z usłyszanych od Jarosława Kreta historii.
Egipskie danie narodowe jest całkiem polskie!
Podczas jednej z wypraw do Egiptu Jarosław Kret odwiedził swojego przyjaciela, stomatologa. Husajn jest Egipcjaninem i ma żonę Polkę oraz dorosłe już dzieci – dziennikarz przyjaźni się z rodziną od czasów studiów.
Kiedy jadę do nich, do Gizy, to bez przerwy chcą mnie czymś nowym poczęstować. Stało się raz tak, że Husajn został sam, Ania [żona – red.] i dzieciaki wyjechały, a ja włóczyłem się gdzieś po Kairze, jak zwykle miałem coś do zrobienia. Zadzwonił do mnie i mówi: wczoraj była u mnie kobieta, która jest najlepsza w całej Gizie w przygotowywaniu pewnego dania. Leczyłem jej zęby i załatwiłem, że będziesz jadł nasze najlepsze danie przygotowane właśnie przez nią
– opowiadał Jarosław Kret. Przestraszył się, że przyjaciel znowu nakarmi go wielbłądem, ale otrzymał zapewnienie, że tym razem – będzie to co prawda coś wyjątkowego – ale nie wielbłąd. Do wspomnianej kobiety trzeba było się zapisać na pół roku do przodu, aby przygotowała danie! Jednak w ramach podziękowania za wyleczenie zębów, Husajnowi udało się załatwić szybszy termin. Mimo wielu próśb ze strony podróżnika o zdradzenie tajemnicy, jego egipski znajomy nie dał się złamać. Minęły dwa dni i dentysta zadzwonił z zaproszeniem na obiad.
Generalnie Husajn zrobił wokół tego wszystkiego wielkie halo. Przyjeżdżam, a on mi mówi, że najpierw zjem zupę mulukhiyah. Pomyślałem sobie: no niech cię diabli. Mulukhiyah to jest taka zupa szczawiowa, jak człowiek to zje, to już nie ma ochoty na życie [śmiech]. Zupa miała być po to, żeby mnie nakręcić, żeby przyspieszyć działanie soków trawiennych. Zaraz po zupie wjechał z tacą. Ja patrzę, a tam kotleciki, takie zrazy. Zawinięte było to wszystko jakąś grubszą nicią [...]. Kroje, jem, smakuje i po dłuższej chwili pytam: to jest wasze danie? Wasze egipskie? Usłyszałem, że tak i do tego narodowe! Tyle że ja odpowiedziałem mu: Husajn, mylisz się, to jest nasze narodowe danie!
– opowiadał Jarosław Kret.
Okazało się, że potrawa, którą podał Husajn smakowała identycznie jak nasze... gołąbki! Jak tłumaczył dalej podróżnik, w Egipcie farsz był taki sam, jak w Polsce. Problem w tym, że nie został on obłożony kapustą. Farsz znajdował się w gołębiu – ptaku. To był po prostu luzowany gołąb, bez kości, nafaszerowany i związany sznurkiem.
Wtedy zrozumiałem, skąd prawdopodobnie pochodzi nazwa gołąbek. Pierwotnie to jedzenie było faszerowanym gołębiem. To w ogóle nie pochodziło z Egiptu, ani tym bardziej z Polski. I tu, i tu trafiło z Turcji. Większość ciekawych, wyrafinowanych dań w Egipcie pochodzi z Turcji [...]. Najprawdopodobniej właśnie z Turcji przywędrowały gołąbki. Swoją drogą, kiedy jedziemy na Bałkany, to też widzimy tam różne mniejsze paszteciki mięsne zawinięte w liście na przykład winogron [...]. U nas gołębi raczej się nie je, więc farsz zawinęliśmy w liście kapusty.
– kończył ten wątek Jarosław Kret.
Poniżej znajdziesz galerię zdjęć. W najnowszym "Tygodniku Tucholskim" publikujemy artykuł z innym historiami opowiedzianymi przez Jarosława Kreta. Czy wiedzieliście, że jest on rodzinnie mocno związany z naszym terenem? Sprawdźcie więcej w "TT"!
0 1
Ja też lubię podróżować, i też mam dużo do powiedzenia. PROPONUJĘ ZEBRAĆ WSZYSTKICH ZAMOŻNYCH Z REGIONU i podzielić trochę grosza z innymi uboższymi żeby porozmawiać tu we własnym gronie o podróżach, a nie zapraszać bogaczy do nas. To jest inny świat, niż powiat Tuchola!
Użytkowniku, pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy. Ponosisz odpowiedzialność za treści zamieszczane na portalu tygodnik.pl. Dodanie opinii jest równoznaczne z akceptacją Regulaminu portalu. Jeśli zauważyłeś, że któraś opinia łamie prawo lub dobry obyczaj - powiadom nas [email protected] lub użyj przycisku Zgłoś komentarz