Wywiad z Jarosławem Kanią - dziennikarzem "Tygodnika Tucholskiego", nauczycielem. Redakcja organizuje zbiórkę na protezę, po tym jak miał amputowaną stopę, konkretnie dużą część lewej nogi, za kolanem. Amputacja to konsekwencje cukrzycy. Jarek opowiada o swojej chorobie, przestrzega przed jej lekceważeniem. Mówi też o sobie w kontekście dziennikarskiej pracy w Tygodniku. Rozmawia z nim Piotr Paterski, redaktor naczelny TT.
Wieści na temat zbiórki na protezę i wydarzenia zaczęliśmy rozpuszczać kilka tygodni temu. Ale od oficjalnego ogłoszenia mija na dobrą sprawę kilkanaście dni. Akcja odbiła się w Tucholi i powiecie szerokim echem, wręcz gwałtownie. Mogłeś się chyba nawet przestraszyć, że w internecie udostępnienia niedzielnej imprezy idą już w setki, jak nie więcej. Jak wrażenia z ostatniego tygodnia?
Mnie to po prostu przerasta, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. To fakt, że wychodząc o kulach z domu, nie przejdę dłuższego odcinka bez sytuacji, w której by mnie ktoś nie zagadnął. I nie są to wyłącznie przyjaciele czy bliscy znajomi. Zaczęły podchodzić do mnie osoby, które znam z widzenia, albo z którymi byłem wyłącznie na "dzień dobry". Albo miałem stosunki typowo grzecznościowe, a niewiele o sobie wiedzieliśmy. Właśnie nawet tacy ludzie teraz mi dodają otuchy, zapowiadają: "to widzimy się w niedzielę". Nie spodziewałbym się. Jeden z kolegów, z którymi rozmawiałem zwraca mi uwagę, że świat nie jest taki zły. Ja to doskonale widzę. Widzę, że ludzie mają w sobie wielki potencjał dobroci. Jestem wszystkim i każdemu z osobna niesamowicie wdzięczny. Dziękuję.
W Tucholi stałeś się teraz megapopularny, ale dobrze kojarzony jesteś tu od lat. Od kiedy tu mieszkasz?
Z pochodzenia jestem Kujawiakiem. W Tucholi żyje od 1998 roku. Żona [Justyna - red.] jest z Tucholi.
Od początku przez wiele lat byłeś związany ze Szkołą Podstawową nr 3. Miałeś też epizody w innych placówkach. A jak to było z Tygodnikiem? Zacząłeś tu współpracę długo przed tym, jak ja pojawiłem się w redakcji.
W Tygodniku zaczynałem w 1999 roku. Przez długi czas była to korekta. W 2014 ty zaproponowałeś mi sport. I od tamtego czasu zajmuje się nim. Przyznaję, że pierwszego tekstu sportowego nie pamiętam, mogła być to piłka nożna.
Wszedłeś z biegu. Dla tej działki dziennikarstwa charakterystyczna jest... "rzeźnia", praca i bieganie przez cały weekend. A jeszcze trzeba przecież pisać. Ale tobie spodobało się od początku. Tylko co najbardziej?
Przede wszystkim trafiłem na dobrych, fajnych ludzi. Przed startem myślałem, że będzie gorzej. Stanąłem przed górą, która wydawała mi się nie do obejścia. Bałem się, że się nie odnajdę. Był na początku stres. To m.in. dzięki kontaktowym ludziom nie spotkałem się z tematem, który byłby nie do zrealizowania. Nie chodzi o to, że jestem nieomylny. Wszedłem w "sport" ostro, ale bez wywrotki. Szlifów przybywało, poznawało się nowych ludzi.
Co było najtrudniejsze?
Początkowo były to tzw. rzeczy pozaligowe. Turnieje indywidualne, masowe imprezy, np. te biegowe. Ligowe sprawy miały łatwy schemat do ogarnięcia. Jednak z biegiem czasu wprawiałem się. Pomagali ludzie, którzy są w tej pracy najważniejsi, którzy przede wszystkim są "do pogadania". Przyjmowano mnie jako dziennikarza, a przede wszystkim nowego człowieka: otwarcie, życzliwie. Nie spotkałem się z tym, aby ktoś na wejście odpowiedział mi "nie". Nikt nie stawiał muru.
A nie szkoda było nagle straconego czasu w weekendy? Czasu dla rodziny? Nie pamiętam, czy przez pierwszy rok miałeś wolny weekend. Oprócz "Tygodnika" miałeś jeszcze pasje, jak bardzo intensywne chodzenie z kijkami.
W żadnym wypadku. To była wyrozumiałość totalna, wielka życzliwość mojej rodziny w naszych czterech ścianach.
Jak udawało ci się być na kilku meczach jednocześnie? Oczywiście mówię pół żartem pół serio. Trzeba być nieźle rozgarniętym, żeby pisać teksty o meczach, które były o tej samej porze.
To zasługa intensywnego kontaktu z trenerami, wymiany telefonów. Wiadomo, że najlepiej wszystko widzieć na własne oczy. Jednak to po prostu niemożliwe. Ponadto zawsze starałem się zrobić dużą galerię zdjęć z meczu danej drużyny. Dzięki temu mogłem z niej korzystać częściej przy kolejnych zawodach. Zapamiętywałem twarze.
Przypomnij jeszcze swój - oczywiście do tej pory - najbardziej szalony, a może najpiękniejszy moment z dziennikarskiej, już 9-letniej kariery zawodowej w Tygodniku.
Muszę wspomnieć o jednym. Najpiękniejsze wydarzenie to móc obcować, rozmawiać z idolem ze srebrnego ekranu. To brazylijski siatkarz Giba, który pojawił się w Tucholi. To wydarzenie, którego nie zapomnę do końca życia. Coś niezwykłego. On był totalnie wyluzowany, wręcz skromny, nie zachowywał się jak gwiazdor, a mógłby.
Sport to nie wszystko.
Lubię jak wysyłasz mnie na wydarzenia kulturalne. Powiedzmy sobie szczerze - zdarza się, że przypadały w godzinach "mało atrakcyjnych". Piątek, sobota wieczór... Nie ukrywam, niekiedy nie chciało się, ale "Piotr wysyła, jestem w stanie, więc idę". A tu okazuje się, że dany koncert jest świetny, wracam zadowolony. (...) Tak przy okazji, mogę zadać kłam temu ciągłemu marudzeniu, że w "Tucholi nic się nie dzieję", a w związku z tym w Tygodniku nie ma nic ciekawego. Ludzie, którzy narzekają np. na te mniejsze, ale regularne koncerty, nawet w nich nie uczestniczą. To jest trollowanie dla zasady. Jeśli nie chce się zobaczyć tego, co się u nas dzieje, to się nie widzi. Pracując w lokalnym dziennikarstwie odkryłem Tucholę i powiat tucholski trochę na nowo, pozytywne strony.
Takie same wrażenia masz na temat lokalnego sportu?
Jest u nas mnóstwo osób, które robią kawał dobrej roboty. Oni niekoniecznie czują potrzebę cieszenia się tytułami mistrzów i pierwszymi stronami gazet i portali. Są wręcz skromni. W swojej pracy byłem świadkiem, jak wykluwały się talenty i szły dalej: od siatkarek, przez młodych piłkarzy czy bokserów po naszą już nie taką małą motocyklistkę.
Zmieniamy temat. Dziś musimy rozmawiać poważniej. Cukrzyca, w wyniku której miałeś amputowaną stopę, właściwie dużą część nogi.
Niech to będzie ostrzeżenie dla wszystkich, którzy myślą, że cukrzyca to tylko dodatek do ogólnego samopoczucia. To cholerna choroba. W 2013 roku cukrzycę zdiagnozowano u mnie przypadkiem. Spałem na lekcjach. Przy okazji jakichś badań wyszła mi potężna glukoza. Wtedy dostałem tabletki.
I przyjmowałeś je sumiennie...?
Nie, bo po pierwszej partii nie poszedłem po następne. I to był jakiś głupi moment, w którym wpadłem w letarg. To nie tak, że ja zapominałem o cukrzycy. Najgorsze jest to - co powtarzam wszystkim - że z cukrzycą się w miarę dobrze żyje do pewnego momentu. Bo ona nie boli. Jak boli cię ząb, to reagujesz szybko, bo chodzisz po ścianach. A tu jest inaczej. Cukrzyca się pojawiła, a przecież jak prawie nigdy nie chorowałem.
Sytuacja nagle drastycznie się pogorszyła.
Wszystko zaczęło walić się w 2020 roku. Ludzie, widząc co się z mną dzieje, byli zdziwieni: "Ty chory? Przecież ty wszędzie stale jesteś". Ale ja przyznaje wprost, bo chce, aby to dotarło do szerokiego grona. Bywały okresy, gdy nie dbałem o zdrowie tak jak powinienem. Złe odżywianie, nieregularne, otyłość. Nieregularny sen itd. Niech to jest nauczka dla innych. Musiało więc coś walnąć... Narzekałem na samopoczucie i pewnego dnia obudziłem się z czarnym palcem u stopy. Podejrzewałem, że mogłem się uderzyć, smarowałem, okładałem. A tu nagle okazało się, mam zespół stopy cukrzycowej i to w stopniu poważnym. Decyzja - amputacja palca, w marcu 2020 roku. Od tego czasu już stale źle się czułem.
Co to znaczy?
Stany podgorączkowe nonstop. Atakowały mnie bakterie, ja zacząłem tracić czucie w stopach. A kiedy to czucie straciłem, zaczęły robić się otarcia, pęcherze. W diagnozach: trzy szczepy bakterii, w tym gronkowce, paciorkowce. Rozmieściły się na stałe w moich obu stopach. Lądowałem w szpitalu z coraz większą częstotliwością. Miesiąc w domu, miesiąc w szpitalu. Cały czas to samo...
Pojawiło się w jakimś momencie zagrożenie życia?
Pośrednio i dopiero teraz, na początku tego roku [przełom stycznia i lutego 2023 r. - red.], gdy pojechałem do szpitala z 40-stopniową gorączką. Ta bakteria już po mnie krążyła. (...) Moje stopy były w fatalnym stanie, jedną z nich przecież złamałem wcześniej... jadąc rowerem. Ale to były konsekwencje cukrzycy. Mnie leczono już najcięższym antybiotykiem. Zapadła więc decyzja w szpitalu: albo zaraz sepsa, albo amputacja. Już nie było wyjścia. To było domino, efekt kuli śnieżnej.
Doszedłeś do ściany. Doszło do amputacji. Co po niej?
Ból. Bolała mnie stopa, której nie mam. Nie tyle rana, co właśnie stopa, której już nie miałem. Jakby organizm płakał, że stracił swoją część. Czułem, jakby ktoś mi te nogę rozjeżdżał walcem. Ulgę dawały leki przeciwbólowe. Jednak w szpitalu wtedy, ale też za każdym razem, gdy do niego trafiałem, miałem bardzo dobrą opiekę. Dlatego chętnie stanę w kontrze do tak wielu zarzutów, które padają w stosunku do tucholskiego szpitala. Nie mogę nic złego powiedzieć o opiece, którą byłem tam objęty.
Pamiętam, że psychicznie było z tobą różnie.
Tak, bywały wtedy zakręty, pojawił się psycholog. Ale - wracamy do początku - wsparcie w ludziach wszystko zmieniło. Chciałbym, żebyś to znów podkreślił. Musi się wydarzyć coś złego, aby móc odkryć w ludziach dobro. Pamiętam, jak już w domu Sebastian Ziółkowski [mieszkaniec Cekcyna, o którym pisaliśmy regularnie, również po amputacji nogi, reprezentant ampfutbolu - red.] siedział na przeciwko mnie i tłumaczył: zobaczysz teraz, jak wiele jest dobra w ludziach. I zobaczysz, że teraz wszystko się da.
To brzmi jak poważny morał tej rozmowy, ale wiarygodny.
Trzeba być chorym, żeby odkryć piękno świata i dobro w ludziach. Ale morał niech będzie inny: niech moja historia to przestroga dla wszystkich, którzy mają pomysł na bagatelizowanie cukrzycy czy generalnie swojego złego samopoczucia. Dbajcie o siebie i o swoje zdrowie.
Od autora: Jarek aktualnie czeka na przymiarkę pierwszej protezy, tzw. ćwiczebnej. To wstęp do zakupu w niedalekiej przyszłości protezy ostatecznej. Właśnie w jej zakupie ma pomóc zbiórka organizowana przez "Tygodnik". Zbierać będziemy podczas wydarzenia 18 czerwca w Tucholi, ale też tydzień później w Raciążu. Stale kontaktują się z nami kolejne osoby, które chcą dołączyć do akcji. Swój turniej w niedzielę organizują kręglarze, a potem łączą z nami siły na OSiR-ze. Co dalej? Pokaże najbliższy czas.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz