- Mój kuzyn spytał się mnie: "jak tam w domu". A ja odparłam: "ale, w którym domu?". Mój drugi dom już jest tutaj - powiedziała jedna z Ukrainek podczas spotkania w tucholskiej bibliotece. Przed ludzi wyszły ze swoimi historiami bohaterki cyklu "Na imię mam", który przez pół roku ukazywał się w "Tygodniku".
W sierpniu ubiegłego roku rozpoczęły się na łamach "Tygodnika Tucholskiego" publikacje w ramach cyklu "Na imię mam". Khrystyna, Zoja, Daiana, Zarema, Svitlana, Ania opowiadały swoje historie Hannie Szulwic. Każda z nich to Ukrainka, która musiała uciekać ze swojej ojczyzny przed wojną. Każda z innym życiowym doświadczeniem: rodzinnym, zawodowym czy nawet szkolnym. Ale z podobnymi emocjami towarzyszącymi tej okrutnej tragedii. I podobnym finałem - schronieniem danym m w Tucholi i powiecie tucholskim, od mieszkańców naszej okolicy. Zresztą nie tylko ze schronieniem, ale i otrzymanymi możliwościami, których Ukrainki postanowiły nie marnować, a wykorzystać z wdzięcznością.
Niełatwo było im opowiadać w szczegółach o swoich traumatycznych przeżyciach. Tym bardziej wyzwaniem były otwarte spotkania oko w oko z mieszkańcami powiatu, a także uczniami jednej ze szkół średnich. Te zostały zorganizowane w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Tucholi. Jej dyrektorka Hanna Szramka czyniła honory gospodyni, a same spotkania/rozmowy prowadziła Hanna Szulwic, autorka cyklu "Na imię mam". Ukrainki przypomniały wybrane fragmenty artykułów z "Tygodnika". Odczytały je publicznie przed słuchaczami po polsku, co nadal jest dużym wyzwaniem.
Szulwic skorzystała z okazji i spytała, co zmieniło się u nich w ostatnim czasie, już po przeprowadzonych i opublikowanych rozmowach. Przykłady odpowiedzi. Do Zaremy na krótki czas, właśnie na okazję zeszłotygodniowych spotkań, przyjechała córka, która studiuje w Ukrainie. W środę w bibliotece nie była w stanie powstrzymać łez siedząc przed mamą czytającą swoje wspomnienia. Khrystyna z sympatią opowiedziała o klientach w swoim gabinecie kosmetycznym. Najmłodsza Daiana oświadczyła, że zaczęła studiować w Toruniu prawo. Obawiała się, że trudno jej będzie z językiem. Niepotrzebnie.
- Jeżeli coś bardzo chce się zrobić i ogarnąć, to ogarniemy - podsumowała z uśmiechem. Bardzo sugestywnym spostrzeżeniem podzieliła się Svitlana.
- Mój kuzyn spytał się mnie: "jak tam w domu". A ja odparłam: "ale, w którym domu?". Mój drugi dom już jest tutaj - usłyszeliśmy.
Myśl o wojnie nie może spowszednieć
- Nie wyobrażam sobie, aby nie można było pomóc. Dobrze pamiętam, gdy w momencie wybuchu wojny zwołaliśmy sztab pomocowy. Osobą pierwszego kontaktu był np. Mariusz Wegner [pojawił się na spotkaniu w bibliotece, a oprócz wspomniano nazwisko także obecnego Włodzimierza Malinowskiego, czy już nieżyjącego Mariusza Słomińskiego - red.]. Ta pomoc na miejscu udawała się. (...) - między innymi w taki sposób mówił się burmistrz Tadeusz Kowalski. W jego dłuższej wypowiedzi nie zabrakło słów o gorzkim smaku, ale są one w aktualnej, międzynarodowej rzeczywistości bardzo zasadne.
- Wy znalazłyście pomoc. Warto jednak wspomnieć te wszystkie osoby, którym nie udało się uratować... To smutna dygresja, ale taka jest prawda. Przed nami wszystkimi jest bardzo ważne zadanie. Musimy robić wszystko, by myśl o wojnie nam nie spowszedniała. Trzeba regularnie przypominać, że ta wojna trwa. (...) My jesteśmy waszymi sojusznikami. W Tucholi znajdziecie życzliwość i gościnność - kontynuował burmistrz, który wytłumaczył, że miał i ma regularny kontakt z większością bohaterek spotkania.
Młodzież zadawała pytania, nie tylko łatwe
Podczas spotkania wywołane, w kontekście wsparcia w różnych formach, zostały jeszcze wywołane nazwiska obecnych Pawła Redlarskiego czy Jacka Brygmana. Podkreślić trzeba znaczenie osoby nieobecnej - Krystyny Osowickiej, która - jak usłyszeliśmy - zaangażowała się maksymalnie i bezinteresownie w pomoc w pokonywaniu bariery językowej. Zaznaczmy, bardzo trudno jest w tym momencie wskazać z nazwiska wszystkich, o których w chociażby wspomniano w bibliotece. Osób, które wykazały się wielkim sercem jest mnóstwo. To również podkreślała Anna Babińska - jedna z Ukrainek. To ona lideruje Fundacji TEREN, a jednocześnie grupie, która postanowiła się zrzeszyć, wspólnie się motywować, współpracować, nawiązywać kontakt i z Polakami i z innymi grupami ze swojej ojczyzny. Anna podziękowała za wsparcie włodarzom, wszelkim instytucjom, prywatnym osobom, także naszej redakcji. I swoim koleżankom - rodaczkom: "za śmiałość, bo nie jest proste występować w taki sposób"
Również w zeszłym tygodniu, te same kobiety w bibliotece rozmawiały z uczniami Liceum Ogólnokształcącego w Tucholi. To spotkanie miało mniej oficjalny charakter. I dobrze, bo:
- Ucieszyłam się, że młodzież jest odważna zadawać pytania. Nie tylko łatwe. Pytała np. o to, czy spotkało w Polsce nas coś złego. To było bardzo ważne spotkanie - przyznaje Anna.
Uzupełnijmy, że inicjatywa spotkań "Na imię mam" została osłodzona - dosłownie - ukraińskimi słodyczami. Te udało się zorganizować dzięki zaangażowaniu Tucholskiej Spiżarni i jej właścicielki Katarzyny Gryndy.
Roman07:25, 23.01.2024
3 0
Młode byczki z Ukrainy zamiast bronić kraju uciekli i dobrze bawią się w Polsce. 07:25, 23.01.2024