Zamknij

Zawód na wymarciu? Poznaj studniarza z Tucholi! CAŁY ARTYKUŁ I ZDJĘCIA

14:03, 30.06.2017 Elżbieta Stopa
Skomentuj

Kiedyś studniarzy było dużo więcej. Gdy nie było sieci wodociągowych, bito studnie, by zapewnić dostęp do wody. Dzisiaj fachowców jest jak na lekarstwo. - Pracy było do oporu. Ale dzisiaj też nie narzekam – stwierdza Kazimierz Bieliński z Tucholi. Jest przedstawicielem „ginącego zawodu”. I wiedzie mu się tak dobrze, że w wieku 71 lat ani myśli o emeryturze.

W ręku trzyma różdżkę. Ciemną, drewnianą, zerwaną z krzewu bzu. Przechadza się po ogrodzie wpatrzony w nieruchomy patyk. Nagle różdżka porusza się. Gałązka zbliża się ku ziemi. Teraz już wiadomo, że tu może powstać studnia. 
- Pod nami płynie żyła wodna – mówi Kazimierz Bieliński, studniarz z Tucholi, wskazując na trawę. Ten teren niczym się nie różni od tego trzy, cztery metry dalej.  Rzemieślnik zapewnia: to doskonałe miejsce na studnię, dokładnie w połowie „rzeki” płynącej pod nami. 

Studniarstwo w genach

Kazimierz Bieliński ma 71 lat i ani myśli o przejściu na emeryturę. Ma trzech pracowników – wszyscy byli wcześniej jego uczniami. Wyszkolił 32 instalatorów sanitarnych (w tym również studniarzy) i jak sam przyznaje – trafiło mu się tylko czterech „leserów”. Zdjęcia wszystkich uczniów wiszą na tablicy. To prezent od córki z okazji pięćdziesięciolecia firmy pana Kazimierza, które przypadało cztery lata temu. Teraz fachowiec nie przyjmuje już uczniów. Jego ojciec, Jan Bieliński również był studniarzem. Fachu nauczył go Niemiec, u którego pracował podczas okupacji. Potem Jan Bieliński miał swój zakład w Tucholi.
- Ojciec uczył mnie fachu trzy lata, potem pracowałem u niego kolejne siedem lat – opowiada Kazimierz Bieliński. – Zawód polubiłem. Studniarstwo to samo życie: powietrze i woda, bez tego żyć nie można – dodaje.
Pracować zaczął jako szesnastolatek. Ten zawód pełni niemal całe życie, od 54 lat. Oprócz pana Kazimierza w Tucholi działalność prowadzi jeszcze jeden podobny fachowiec. A kiedyś studniarzy było dużo więcej. Przed zbudowaniem sieci wodociągowych, bito studnie, by zapewnić dostęp do wody. Były niemal na każdym podwórzu.
- Pracy było do oporu. Ale dzisiaj też nie narzekam – stwierdza pan Kazimierz. Ma tytuł czeladnika i mistrza studniarstwa. Pokazuje dyplom uzyskania najwyższego tytułu. Lekko spłowiała kartka jest oprawiona, wisi na ścianie w widocznym miejscu.

Synek, ty zostań inżynierem

Niewiele osób chce zajmować się studniarstwem. 
- Teraz to jest tak: rodzice mówią „Synek, ty zostań inżynierem”. I wszyscy idą do tej politechniki. A skończy się na tym, że tych inżynierów będzie tyle, że też będą musieli machać łopatą – śmieje się Kazimierz Bieliński. – Trudno o dobrego ucznia. Moi pracownicy to naprawdę dobrzy chłopacy, najlepsi uczniowie, których miałem.
Powiatowy Urząd Pracy w Tucholi nie oferuje szkoleń ani zatrudnienia dla studniarzy,  szewców, czy zdunów. To zawody ginące, co nie znaczy, że są nieopłacalne. Taka praca często polega na samozatrudnieniu. Zakład szewski czy studniarski to przecież firma, mniejsza lub większa, ale własna.

Kiedyś studnię bito tygodniami. Dzisiaj dwa, trzy dni
Przez ostatnie 50 lat pracy pana Kazimierza technologia bardzo się zmieniła. Kiedyś kopanie studni wyglądało zupełnie inaczej. 
- Najpierw trzeba było postawić trójnóg: to takie trzy drewniane słupy ustawione na kształt stożka – tłumaczy Kazimierz Bieliński. – W środku był wałek, a na samej górze było kółko. Na nie nawijało się linę i wieszało tzw. szlamówkę – ciężar, którym uderzało się w ziemię. Kiedyś trzeba było wszystko robić ręcznie.
Teraz pan Kazimierz skorzysta ze specjalistycznego sprzętu: ośmiotonowej wiertnicy. Na początku swojej zawodowej drogi studnię o głębokości 30 m kopał około dwa tygodnie. Potrzebne były konie, które napędzały cały mechanizm. Dzisiaj ten proces trwa dwa, trzy dni.  
- I się nie narobimy – śmieje się studniarz. – Klienci czasem się mnie pytają: majster, ale skąd ty będziesz wiedział, kiedy będzie ta woda? 
Kazimierz Bieliński tłumaczy, że różdżka wskazuje mu miejsce, gdzie płynie żyła wodna, ale nigdy nie ma pewności, na jakiej głębokości. Wiertło wkręca się w twardą ziemię pod ciśnieniem. 
- Przeważnie jest tak, że dwa, trzy metry przed wodą podłoże jest twarde jak skała – wyjaśnia pan Kazimierz. – Wiertło zjeżdża w dół bardzo powoli. Nagle jednak przyspiesza – i już wiem, że dotarliśmy do pokładu, gdzie jest woda. To piasek bardzo podobny do nadmorskiego. 
Wtedy trzeba zamontować stalowe rury i dalej uderzać „szlamówką” o dno studni. Następnie w środku rur stalowych trzeba umieścić plastikowe i filtr, który ma ok. 360 otworów, każdy o średnicy 22 mm. Na te otwory jest nawinięta  żyłka i siatka filtracyjna.

Różdżka potrafi oszukać

Czasem coś pójdzie nie tak. Wiertło może pęknąć, jeśli kamień dostanie się między rury a szlamówkę. Lina jest naprężona i też może się urwać.
- Jeśli kamień się zakleszczy, musimy wyciągnąć rury i robić wszystko od nowa. Tak samo jest, jak zerwie się lina. I mamy dwa dni do tyłu – wzdycha rzemieślnik.
Pan Kazimierz szuka żyły wodnej przy pomocy różdżki. Zapewnia, że najlepsze jest z bzu, ale brzoza też się nada. Czasem do pomocy używa wahadełka. Osoba władająca takimi przedmiotami nazywana jest „radiestetą”.
- Czasem różdżka mnie oszuka, bo zareaguje nie na wodę, a na kamienie. Wtedy kopiemy na darmo, bo i tak studni z tego nie będzie – dodaje pan Kazimierz. 
Przyrząd nie obraca się sam w „magiczny” sposób. Radiesteta skupia się na odebraniu określonych sygnałów i ustala, w którą stronę i w jakiej skali różdżka ma się wychylić. Zmiany położenia urządzenia powodowane są mimowolnymi ruchami ręki.*

Majster, zrób mi studnię 

Czasem klient chce studnię w konkretnym miejscu, np. w ogrodzie. Bo świetnie będzie wyglądać obok drewnianej huśtawki i oczka wodnego. Nie zawsze jest to możliwe. 
- Pod ziemią są takie „rzeki” i ja muszę taki ciek znaleźć – tłumaczy fachowiec. - Musimy wbić się w środek tej rzeki. Nie jest tak, że ktoś mówi „majster, zrób mi studnię” i wskazuje konkretne miejsce. Lokalizacja nie może być przypadkowa.
Podziemna woda płynie nierówno, wspina się na pagórki i opada w dół. Jak wyjaśnia pan Kazimierz, jeśli trafi się w „górkę”, studnia może być płytsza o 10-15 m.
- Pamiętam jak wierciliśmy studnię w jednej z miejscowości za Bydgoszczą – wspomina tucholski rzemieślnik. – Przebiliśmy się na głębokość 28 metrów i od razu zaczęło dudnić. Nigdy tak się nie działo. Przeraziliśmy się, że dowierciliśmy się do złóż gazu! 
Okazało się, że niecały kilometr dalej znajduje się „winowajca” zamieszania: fabryka wody mineralnej. 
- Dowierciliśmy się do miejsca, gdzie kiedyś była woda, ale oni już ją stamtąd wyciągnęli – mówi pan Kazimierz. - I powietrze, które się tam zgromadziło, wychodziło z hukiem jak z armaty. Wierciliśmy dalej i znaleźliśmy wodę. Ale napędziło nam to niezłego stracha!

Rzemieślników jak na lekarstwo

Pan Kazimierz wykonuje studnie nie tylko w powiecie tucholskim. Można go spotkać m.in.,. w Trójmieście, gdzie czasem ma zlecenia. Jak właściwie zostaje się studniarzem?
- Uczniowie nie byli kierowani do mnie przez urząd pracy. Zgłaszali się sami, po ukończeniu szkoły podstawowej – mówi pan Kazimierz. 
Niełatwo dziś zostać rzemieślnikiem, bo to zawód mało popularny. Brakuje fachowców do komisji egzaminacyjnej izby rzemieślniczej w Bydgoszczy. Jednym z egzaminatorów był kiedyś pan Kazimierz.
- Trudno byłoby teraz uzbierać komisję i to nie tylko w przypadku studniarzy – stwierdza. – Andrzej, znajomy szewc z Tucholi, ma ucznia, ale w izbie rzemieślniczej w Bydgoszczy nie ma nikogo, kto mógłby przeprowadzić egzamin. Jeżdżą aż w Tarnowskie Góry.
Z Tucholi trzeba więc przejechać niemal pół tysiąca kilometrów, żeby podejść do egzaminu na czeladnika w zawodzie szewca. Potem można zarabiać na swojej pasji, jak pan Kazimierz. Zapytany o receptę na to, jak zostać dobrym studniarzem, rzemieślnik odpowiada:
- Po prostu trzeba chcieć. Dobry fachowiec wszystko wytłumaczy, ale trzeba go posłuchać – radzi.
Tekst i fot. Elżbieta Stopa

* Informacja na podstawie książki udostępnionej przez Kazimierza Bielińskiego: Leszek Matela, ABC różdżki, Białystok 1999.

Artykuł ukazał się w 24 tegorocznym numerze Tygodnika Tucholskiego.

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%