Do dziś nie wiadomo, jak się nazywał. Przypuszcza się, że był z okolic Śliwic lub Łobody i mógł mieć 18-19 lat. Prawdopodobnie Niemcy zmusili go do wykopania grobu Jana Ciemińskiego. Potem musiał wykopać drugi dół - w nim spoczął. Pół roku później zamordowany został też ks. Mirosław Górnowicz. Strażacy z Krzywogońca starają się o utworzenie miejsc pamięci narodowej.
Na miejsce kaźni szedł pieszo. Był bity. Upadał. Po raz ostatni opadł z sił na skrzyżowaniu dróg Wrzosowisko-Krzywogoniec. Jego oprawcy zaciągnęli go wgłąb lasu. Oddali trzy strzały. Zakopali swoją ofiarę i zamaskowali miejsce mchem i jałowcem. Tak zginął ks. Jan Górnowicz z Mikołajskich. Został zamordowany przez Niemców zaledwie 8 dni przed swoimi 35 urodzinami - 5 grudnia 1944 r. Pół roku wcześniej zginął mieszkaniec Krzywogońca - 24-letni Jan Chamier Ciemiński. Spoczął w grobie w lesie, niedaleko rzeki Rakówki wraz z mężczyzną, którego tożsamości do dziś nie ustalono. Potem został przeniesiony na cekcyński cmentarz. Zwłoki nieznanego mężczyzny pozostały w leśnym grobie do dziś. Strażacy Ochotniczej Straży Pożarnej w Krzywogońcu - a w szczególności Jan Maniowski, sołtys Krzywogońca i naczelnik jednostki, a także Andrzej Miesikowski, skarbnik OSP Krzywogoniec oraz jego syn Kacper - postanowili wnioskować o utworzenie we Wrzosowisku i przy Rakówce miejsc pamięci narodowej.
Nieznany mężczyzna spoczywający w leśnym grobie prawdopodobnie miał 18-19 lat i pochodził ze Śliwic lub Łobody. Skąd takie przypuszczenia? I jak to się stało, że zginął razem z Janem Ciemińskim? Obszerny materiał na ten temat publikujemy w "Tygodniku Tucholskim".
Sylwia20:05, 04.02.2019
0 0
Super pomysł! 20:05, 04.02.2019